Zeszłoroczne zawieszenie rozgrywek ligi ukraińskiej i izolacja rosyjskiego sportu sprawiły, że na polskie boiska zaczęło trafiać coraz więcej zawodników ze Wschodu. Rodzime media co chwilę zachwycały się wartością rynkową przychodzących graczy, uznając, że kluby Ekstraklasy pozyskają znaczące postacie z lig ukraińskiej i rosyjskiej. Czy rzeczywiście tak się stało?
Rudko i wszystko jasne
Lech Poznań w ciągu ostatniego roku sprowadził 3 graczy z kierunku wschodniego. Powrót Tomasza Kędziory okazał się mocno przeciętny. Georgiy Tsitaishvili najpierw trafił do Wisły Kraków — gdzie wyglądał nieźle, a następnie zameldował się w Wielkopolsce. Trudno jednak doszukiwać się jakichkolwiek pozytywów w jego grze dla Kolejorza. Reprezentant Gruzji latem wróci do Dynama Kijów i nikt za nim tęsknić nie będzie. Ten trzeci — Artur Rudko właściwie nie wymaga komentarza. Golkiper wypożyczony z Metalista zapisze się w historii jako jeden z najgorszych bramkarzy w dziejach Lecha Poznań.
Raków skusił się na dwóch piłkarzy z… Moskwy. Luka Gagnidze oraz Ilya Shkurin mieli być wielkimi talentami, wartymi potężne pieniądze. Ten pierwszy rozegrał u Papszuna dokładnie 10 minut, drugi 63 minuty. Dziś Białorusin kopie w drugiej lidze izraelskiej, gdzie ma bardzo dobre statystyki — uzbierał 10 goli i 4 asysty w 21 występach. W 14 miesięcy przeszedł drogę z gry przeciwko Bayernowi Monachium w Lidze Mistrzów przez Raków, aż po drugą ligę izraelską. Generalnie jednak — po obu żadnego pożytku w Częstochowie nie było. Trafiony okazał się transfer Vladyslava Kochergina. Ukrainiec ściągnięty z Zorii Ługańsk jest dziś podstawowym zawodnikiem klubu, a przecież trafił do Rakowa bez kwoty odstępnego. Częstochowianie mogą więc uznać kierunek wschodni za niezły — trafili raz, ale wydaje się, że to właśnie po Kocherginie obiecywano sobie najwięcej.
Konoplyanka wróci do Szachtara?
Cracovia w lutym ubiegłego roku skusiła Yevgena Konoplyankę. Ukrainiec do dziś jest wielką zagadką. Raz zagra znakomite zawody — za chwilę przejdzie obok meczu. W 27 spotkaniach rozegrał 3 gole i uzbierał 2 asysty. Według naszych informacji piłkarz po zakończeniu sezonu wypełni swój kontrakt z Pasami i najprawdopodobniej wróci do Szachtara Donieck. Jakie pozostawi po sobie wspomnienia? No cóż, oczekiwaliśmy zdecydowanie więcej po zawodniku, który rozegrał 86 spotkań dla reprezentacji Ukrainy. Momenty na stworzenie kompilacji najlepszych zagrań były – ale chyba poprzeczka oczekiwań była ciut wyższa.
A jeśli mówimy już o reprezentantach, do Legii trafił Benjamin Verbić. 46-krotny reprezentant Słowenii został wypożyczony z Dynama Kijów, ale jego epizod w Polsce zajął 266 minut, podczas których nic ciekawego nie zaprezentował.
Jagiellonia trafiła dobrze, wyciągając z SK Dnipro-1 Marca Guala. Hiszpan szybko wyrobił sobie dobrą opinię, strzelając 11 bramek w 26 ligowych występach, czym wzbudził zainteresowani… Legii. Jaga najprawdopodobniej straci swojego napastnika na korzyść warszawskiej drużyny. Legioniści nie zapłacą nić Dnipro, bowiem Hiszpanowi z końcem sezonu kończy się umowa z Ukraińcami. Warta Poznań pokusiła się o wypożyczenie Aleksandra Pavlovetsa z Rostova, ale były reprezentant Białorusi po 4 spotkaniach opuścił drużynę. Luizão został wykupiony przez Radomiaka Radom, ale ostatni raz na murawie pojawił się w październiku.
Niska skuteczność
Czy kierunek wschodni okazał się totalną klapą? Skuteczność transferów na przestrzeni ostatniego roku jest bardzo słaba. Znaczna część wymienionych przez nas zawodników miała w teorii wysoką wartość rynkową, w praktyce okazała się totalnym nieporozumieniem. Trudno nie odnieść wrażenia, że rodzime kluby traktowały pozyskanie zawodników z lig ukraińskiej i rosyjskiej jako wielką promocję, nie przejmując się tym, że wypożyczenia trwające 2-3 miesiące mijają się z celem, albo dostają graczy bez rytmu meczowego, którzy opuszczą klub zanim zdążą złapać formę. Ciekawa teoria zderzyła się z rzeczywistością – do Ekstraklasy nie trafiały „perełki” z ligi ukraińskiej. Jeden z bohaterów zimowego okienka, Mykhaylo Mudryk wolał grać w sparingach z Szachtarem niż spędzać pół roku na wypożyczeniu w Polsce. Może i dobrze na tym wyszedł, bo inaczej podzieliłby los takiego Tsitaishviliego?