Niestabilność to najlepsze słowo dostępne w powszechnym języku polskim, jakim możemy określić miniony sezon Leicester City. Żadnego ze znanych mi europejskich klubów nie cechowała aż taka przepaść pomiędzy linią obrony a formacją ofensywną. Przeciętne 8. miejsce w rodzimej Premier League i półfinał Ligi Konferencji to i tak więcej, niż wskazywałaby na to postawa zespołu Lisów w przeciągu okrągłego sezonu.
Obrona istniała tylko teoretycznie
Wszystko co najgorsze dla Leicester zaczęło się już w trakcie presezonu. Kluczowy defensor Wesley Fofana złamał nogę w towarzyskim meczu z Villarealem. Lisy przez większą część kampanii były zmuszone grać dwójką stoperów w osobach Daniela Amarteya i Caglara Söyüncü. Obaj panowie nie byli w stanie wejść w buty młodego Francuza. Formę defensywy minionego sezonu najlepiej obrazują niechlubne liczby. Zespół Brendana Rodgersa na ligowym podwórku tracił gola co 58 minut gry, co przełożyło się na średnią 1.5 gola traconego co mecz. Lisy zachowały 7 czystych kont na 38 możliwych, a ponadto Kasper Schmeichel aż 21 razy wyciągał piłkę z siatki po stałych fragmentach gry.
Jednak tym, co w kontekście defensywy Leicester City mierziło najbardziej, był kompletny brak wyciągania wniosków. Praktycznie żaden mecz piłkarzy z King Power Stadium nie mógł obyć się bez niepotrzebnych, prostych i głupich błędów, prowadzących do utraty bramki. Pierwszego gola ze stałego fragmentu gry Lisy straciły już w 5. kolejce ligowego sezonu. Mimo to do samego końca nie dało się zauważyć progresu w tym aspekcie. Ponadto kupiony latem za blisko 15 milionów funtów Jannik Vestergaard, który swoim doświadczeniem miał budować defensywny monolit, okazał się kompletnym flopem.
Bezwzględna ofensywa
Zaryzykuje stwierdzenie, że gdyby tylko obrona prezentowała ten sam poziom co atak, oglądalibyśmy Leicester City w przyszłym sezonie Ligi Mistrzów. James Maddison, Jamie Vardy i Harvey Barnes zdobyli w zakończonym sezonie ligowym łącznie 33 gole oraz zanotowali 20 asyst. Siła rażenia Lisów była piorunująca, ale każdy mecz był jak wtaczanie na szczyt syzyfowego kamienia. Wszelką przewagę, jaką w znoju wypracowali napastnicy, roztrwonili obrońcy.
James Maddison został bezapelacyjnie wybrany najlepszym zawodnikiem zeszłego sezonu w Leicester. Żaden inny angielski pomocnik nie przyczynił się do tak dużej liczby zdobytych goli przez swój zespół. Jego znakomita forma przełożyła się na 30 zdobyczy bramkowych Leicester we wszystkich rozgrywkach. Nie sposób nie wspomnieć o kontuzjach, które nieustannie trapiły zespół Leicester. Jednak każdy medal ma dwie strony. Urazy kluczowych piłkarzy stworzyły możliwość wybicia się młodym absolwentom akademii. Jednym z nich był Kiernan Dewsbury-Hall, który na dobre wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie. Swoją profesorską grą wielokrotnie udowodnił, że środek pola Leicester po odejściu Youriego Tielemansa pozostanie w dobrych rękach.
Czy Brendan Rodgers to właściwy człowiek na właściwym miejscu?
Najgorsza defensywa od lat, brak wyciągania wniosków i widocznego progresu, chowanie się za podwójną gardą przy korzystnym rezultacie. To tylko niektóre powody, przez które dyskutuje się o zmianie trenera na King Power Stadium. Jednak Brendan Rodgers już zimą dostał kredyt zaufania od włodarzy Leicester. Czy słusznie? Pracę Irlandzkiego trenera będziemy mogli obiektywnie ocenić dopiero w połowie następnego sezonu. Miniona kampania naznaczona była wieloma czynnikami, przez które trudno jest wydać jednoznaczny werdykt na temat pracy szkoleniowca Lisów. Między innymi liczne kontuzje i urazy kluczowych graczy. Latem w Leicester szykuje się przebudowa składu. Prawdopodobnie odejdzie Youri Tielemans, a z dostępnych środków klub planuje pozyskać kilku jakościowych piłkarzy. Mając zdrowy skład i nowe twarze w szeregach, Rodgers będzie mógł w pełni wykazać się swoim trenerskim kunsztem.
Wierzę, że w przyszłym sezonie Leicester napsuje krwi hegemonom angielskiej elity w walce o najwyższe cele. Warunkiem jest jednak wzmocnienie pozycji, które najbardziej tego wymagają oraz zaprzestanie sabotowania samych siebie.