Tydzień temu pokonali Tottenham w derbach północnego Londynu, a wczorajszego wieczoru wygrali z Liverpoolem. Zachwyty nad grą Kanonierów od początku sezonu były uzasadnione. Kiedy przyszła prawdziwa weryfikacja i na sztandze zostały dodane kolejne kilogramy – zespół ją uniósł. W porównaniu do poprzedniego sezonu Arsenal gra dziś o wiele bardziej dojrzale. Te dwa ostatnie spotkania najlepiej o tym świadczą.
Narzucenie własnych warunków od początku
W meczu z Liverpoolem Arsenal otworzył wynik już po 58 sekundach. Gabriel Martinelli zwieńczył dzieło kapitalnej, szybkiej i składnej akcji całego zespołu. Od pierwszego gwizdka podopieczni Mikela Artety narzucili własne warunki także w spotkaniu z Tottenhamem. Choć przed tygodniem rozwiązali worek z bramkami „dopiero” w 20. minucie – trafienie to było tylko udokumentowaniem przewagi, jaką Arsenal miał od początku spotkania. Można zarzucić zespołowi Artety, że wczoraj aż dwukrotnie wypuszczali prowadzenie z rąk, ale z drugiej strony – kiedy na tablicy wyników widniał remis to stroną, która była bardziej zdeterminowana, aby zdobyć bramkę byli właśnie Kanonierzy. W pierwszej połowie to Liverpool miał większe posiadanie piłki i prowadził grę, ale wynikało to z faktu, że przez ponad dwa kwadranse gonili wynik.
Arsenal przeszedł wówczas na bardziej pragmatyczny styl gry. Odcinał Liverpoolowi grę przez środek i w efekcie zespół Jurgena Kloppa nie miał dużych korzyści z posiadania piłki. W pierwszej odsłonie gry sam Van Dijk miał tylko 5 kontaktów z piłką mniej niż cała ofensywna czwórka The Reds (Nunez, Jota, Salah, Diaz). Arsenal w najlepszym wydaniu zobaczyliśmy jednak dopiero po przerwie. W szatni Mikel Arteta musiał zwrócić uwagę swoim piłkarzom, że brakuje kontroli meczu przez posiadanie piłki. Druga część gry toczyła się już niemal tylko na połowie Liverpoolu. Mimo, że Kanonierzy dominowali to akurat Liverpool po jednym z nielicznych wypadów doprowadził do wyrównania, ale The Gunners zdołali znów wyjść na prowadzenie. Najbardziej imponujące było jednak zarządzanie meczem przez ostatni kwadrans. Arsenal nie jest już tym zespołem, który oddaje inicjatywę każdemu rywalowi, kiedy tylko obejmie prowadzenie. To już za nimi. Teraz nawet Liverpool potrafili długimi momentami trzymać z dala od własnego pola karnego.
Od dawien dawna żaden zespół nie zdominował tak Liverpoolu, jak wczoraj zrobił to Arsenal.
Uśredniając wszystkie defensywne akcje piłkarzy Jurgena Kloppa od poprzedniego sezonu w żadnym spotkaniu ich odległość od bramki nie była niższa niż wczorajszego wieczoru (33,4 metra od własnej bramki). Za kadencji Jurgena Kloppa tylko w jednym meczu Liverpool pozwolił rywalom na więcej kontaktów z piłką w polu karnym. Było to z Manchesterem City w sezonie 2019/20. Czynnikiem, który może studzić optymizm jest obecna forma Liverpoolu, aczkolwiek zdominowanie terytorialne do tego stopnia tak jakościowego zespołu i tak należy do bardzo trudnych zadań.
Trafne decyzje Mikela Artety
Po jedynym przegranym spotkaniu Arsenalu w tym sezonie z Manchesterem United krytyka nie ominęła także Mikela Artety. Hiszpańskiemu trenerowi zarzucano przejście na trójkę obrońców i rzucenie wszystkich sił do ofensywy, co od razu poskutkowało stratą bramki i praktycznie zamknięciem meczu przez rywali. Osobiście uważam, że nie była to zła decyzja, ponieważ tydzień wcześniej z Fulham szukając zwycięstwa Arteta wypróbował to ustawienie i sprawdziło się ono bardzo dobrze. Musząc gonić wynik z Manchesterem United była to więc – moim zdaniem – słuszna decyzja. Czasami i takie jednak przynoszą niekorzystny rezultat.
W ostatnich meczach trener Kanonierów swoimi decyzjami daje zespołowi te kilka procent przewagi. Z Tottenhamem w pierwszej połowie wypracowali sobie sytuacje warte 0,51 xG. W przerwie Arteta dokonał jednej małej korekty taktycznej. Dał Benowi White’owi większą swobodę w ofensywie i Anglik znacznie częściej obiegał Bukayo Sakę na prawej stronie. Efekt? 1,3 xG do czerwonej kartki Emersona, czyli przez pierwszy kwadrans drugiej połowy.
Z Liverpoolem już godzinę przed meczem zaskoczyła obecność w składzie Tomiyasu na lewej obronie. To był plan anty-Salah. Prawonożny zawodnik przeciwko skrzydłowemu, który z prawej strony będzie ścinał do środka sprawdził się bardzo dobrze. Japończyk schował Mohameda Salaha do kieszeni. Kanonierzy przeciwko Liverpoolowi zmienili też swoją strukturę pressingu. Skrzydłowy Bukayo Saka ustawiał się obok Jesusa i odcinał jednego ze środkowych pomocników. To powodowało przesunięcia na prawej stronie. White odpowiadał za lewego obrońcę Tsimikasa, a Saliba za lewego pomocnika, Luisa Diaza. Arsenal starał się też zmuszać Liverpool do budowania akcji przez Tsimikasa, a nie Alexandra-Arnolda. Trzecia rzecz, na którą chcielibyśmy zwrócić uwagę to ataki Arsenalu lewą stroną. Mimo, że Klopp w przerwie zmienił Trenta i wprowadził za niego Gomeza to Kanonierzy w drugiej połowie więcej zagrożenia tworzyli właśnie tamtą stroną. Prawy obrońca The Reds nie miał odpowiedniego wsparcia ze strony kolegów, co najczęściej wykorzystywał Xhaka tworząc przewagę na lewej stronie.
Czy Arsenal ma jakieś słabe punkty?
Wygrane z Tottenhamem i Liverpoolem Kanonierzy osiągnęli dzięki dobremu funkcjonowaniu całego zespołu oraz wspięcia się na wyżyny swoich umiejętności przez piłkarzy. Gdybyśmy rozłożyli na czynniki pierwsze występy każdego zawodnika to możemy dojść do wniosku, że w Arsenalu nie ma słabych punktów, aczkolwiek jest jeden piłkarz, do którego można mieć zarzuty. Chodzi o Gabriela Magalhaesa. Brazylijczyk z Tottenhamem spowodował rzut karny, a wczoraj zawinił przy pierwszym golu Liverpoolu. Drugi z kolei obciąża konto Williama Saliby, ale Francuz całościowo prezentował się tak pewnie, że na ten jeden błąd można przymknąć oko. Jego kolega z linii obrony znacznie częściej jest elektryczny i niezdecydowany w swoich interwencjach. Mikel Arteta może ten problem rozwiązać cofając White’a na środek obrony i przywracając na prawą obronę Takehiro Tomiyasu.
To jednak łyżka dziegciu w beczce miodu. Słabości Gabriela są raczej widoczne przez fakt, iż cała reszta zespołu gra na poziomie godnym lidera tabeli. A to z perspektywy trenera powinno być najważniejsze.
***
Kibiców Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej