Starcia Manchesteru City z Arsenalem przyzwyczaiły do nudnych 90 minut bez bramek. W poprzednim sezonie można było je określić partią szachów między Guardiolą i Artetą. Bardziej niż na zaskakującym posunięciu obu menedżerom zależało przede wszystkim na tym, by uniknąć błędów. Jednak tego wieczoru na Etihad wszystko wyglądało inaczej.
Spotkanie otworzyło się bardzo szybko, a gospodarze od początku naciskali, by zdobyć bramkę. Nie przeszkodził brak Kevina De Bruyne, którego znakomicie zastąpił Ilkay Gundogan. Jednak autorem pierwszego trafienia nie mógł być nikt inny niż Erling Haaland. Norweg znalazł się w świetnej okazji po błędach Ricardo Calafioriego i Gabriela, a w takich okazjach nie zwykł się mylić. City dalej naciskało, ale plan Guardioli nie przewidywał dwóch czynników. Kontuzji Rodriego i dobrej formy Gabriela Martinelliego. Brazylijczyk tworzył więcej zagrożenia na skrzydle, niż Bukayo Saka i to jego stroną Kanonierzy wyprowadzali większość ataków. Po jednym z nich fantastycznym strzałem popisał się Calafiori dopłacając trenerowi za wcześniejszy błąd. Podobnie Gabriel, który kilkadziesiąt minut później znalazł się w polu karnym po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. I gdy wydawało się, że to już koniec emocji w pierwszej połowie Michael Oliver wyrzucił z boiska Leandro Trossarda za wybicie piłki po gwizdku. Ta decyzja była delikatnie mówiąc — kontrowersyjna, a oznaczała, że oblicze tego spotkania po przerwie zmieni się o 180 stopni.
Arsenal zdecydował się na obronę totalną
Arteta musiał zareagować, więc zdjął Sakę i wprowadził w jego miejsce piątego obrońcę. W praktyce oznaczało to postawienie autobusu przed bramką Davida Rayi i obronę korzystnego wyniku do ostatniej sekundy spotkania. Przez długie momenty goście całą dziesiątką okupowali własne pole karne, a Obywatele nie mieli najmniejszego pomysłu jak przebić się przez defensywę rywali. Dlatego podopieczni Guardioli wybrali najprostsze środki w postaci masy dośrodkowań i strzałów z dystansu. Nie mogło to przynieść rezultatów, przynajmniej tego wieczoru. Wysokie piłki były idealny środowiskiem nie dla Haalanda, a Gabriela, Williama Saliby i Rayi, który uderzenia zza pola karnego łapał niemal tak łatwo jak zawiesiny w polu karnym. Mogło się zdawać, że Mikel Arteta opanował doskonale obronę totalną — nawet jeśli musi mieć miejsce w dziesiątkę i to przeciwko takiej maszynie jak Manchester City. Jednak wszystkie starania jego podopiecznych runęły w ósmej minucie doliczonego czasu gry. John Stones najlepiej odnalazł się w zamieszaniu w polu karnym i starania gości poszły na nic.
Rodri w poprzednim sezonie mówił, że Arsenal i City różni to, że Kanonierzy przyjechali na Etihad po remis. Teraz się to zmieniło i tylko sekundy dzieliły podopiecznych Mikela Artety od cennego zwycięstwa na najtrudniejszym terenie w Premier League. Na ostatnie 4 spotkania między Artetą a Guardiolą to menedżer Obywateli nie wygrał żadnego. Tegoroczna walka o mistrzostwo zapowiada się znakomicie.