Reprezentacja Brazylii nigdy nie miała zagranicznego selekcjonera. „Canarinhos” zawsze stawiali na swoich i w większości przypadków wychodzili na tym dobrze – bowiem jako jedyni 5-krotnie zdobywali mistrzostwo świata. Czasy się jednak zmieniają i coraz więcej osób zastanawia się, na jakim poziomie jest obecna „brazylijska myśl szkoleniowa”. Wyobraźcie sobie, że w żadnej z 10. czołowych lig Europy nie ma trenera rodem z Brazylii! Wczorajsze zwolnienie Miltona Mendesa z Maritimo wywołało spore dyskusje w „kraju Kawy”, a to przecież jedynie wierzchołek góry lodowej.
Z brazylijskimi trenerami jest problem nawet w… lidze brazylijskiej.
Internacional Porto Alegre ma trenera z Hiszpanii – Miguela Angela Ramireza. Sao Paulo prowadzi słynny Argentyńczyk – Hernan Crespo. Palmeiras – Portugalczyk Abela Ferreirę. Santos – Argentyńczyk Ariela Holana. O ile bez problemu wymienimy przedstawicieli „argentyńskiej myśli szkoleniowej” – Diego Simeone, Mauricio Pochettino czy Marcelo Bielsę, o tyle z poważnymi trenerami z Brazylii będzie spory problem.
Luiz Felipe Scolari? Od dawna nie ma dobrej passy, zresztą mówimy o 72-letnim szkoleniowcu, który już 12 lat temu wspominał o emeryturze. Ricardo Ferretti? W Europie nieznane nazwisko, ale w Meksyku legenda – od 11 lat szkoleniowiec Tigres. Renato Gaucho? Trener Gremio, który często zbiera pochwały, ale rzadko wygrywa trofea. Rogerio Ceni? Chyba jedyny przedstawiciel „młodego pokolenia brazylijskich trenerów”, niedawny mistrz Brazylii z Flamengo. Tak właściwie – to na tym lista mogłaby się skończyć, bowiem reszta nawet w swojej ojczyźnie nie cieszy się popularnością.
Wśród brazylijskich szkoleniowców brakuje byłych gwiazd Canarinhos.
Patrzymy na Włochy i widzimy, że potężna grupa piłkarzy po zakończeniu kariery piłkarskiej decyduje się na pracę szkoleniową. Milan z 2005 roku? Nesta jest trenerem Frosinone, Stam – Cincinnati, Pirlo – Juventusu, Gattuso – Napoli, Shevchenko reprezentacji Ukrainy, wspomniany Crespo – Sao Paulo, Inzaghi – Benevento, Jon Dah Tomasson – Malmo. Podobnie dzieje się w Hiszpanii i Anglii. W Brazylii gwiazdy takie jak Adriano, Ronaldo, Ronaldinho, Rivaldo czy Lucio, mając przepotężne doświadczenie nie myślą o trenerce. Panowie nie są w ogóle zainteresowani tego typu możliwością. „Młode polenie trenerów” jest słabe, przez co weterani pokroju Scolariego czy Luxemburgo wciąż zachowują mocną pozycję. Nawet jeśli zostają zwolnieni z jednego klubu, to po chwili odnajdują się w innym. Rynek trenerski w Brazylii stał się niezwykle ubogi, stąd coraz częściej trafiają do niego szkoleniowcy z Argentyny czy Europy.
Jednym z nich był Portugalczyk Jorge Jesus, który poprowadził Flamengo do sukcesów w 2020 roku. Co zrobił później? Po roku pracy w Brazylii zdecydował się na powrót do Benfiki. Zresztą – pamiętajmy, że jeszcze niedawno Vasco Da Gama prowadził niejaki Ricardo Sa Pinto…
Jaka jest więc „brazylijska myśl szkoleniowa”?
No cóż, nacja mająca dziesiątki znakomitych piłkarzy dziś jest niemalże pustynią pod względem klasowych trenerów. Canarinhos wciąż bazują na szkoleniowcach mających 60-70 lat, a jeśli pojawi się ktoś młodszy (rzadko, ale zdarza się) to szybko ucieka odcinać kupony w Chinach czy Arabii Saudyjskiej. Brazylia będzie mieć poważny problem – jeśli już go nie ma.