Premier League w niedzielne popołudnie lubi serwować kibicom hitowe spotkania. Tym razem nie było inaczej. Podopieczni Eddiego Howe’a mieli przyjemność gościć „The Reds” w pierwszym bezpośrednim meczu w sezonie 2023/2024, przystępując do tego meczu w roli faworyta, po tym jak w zeszłej kampanii zajęli 4. miejsce, odbierając Liverpoolowi prawo do gry w Champions League. Jednak w poprzednim sezonie w starciach pomiędzy tymi drużynami górą dwa razy byli podopieczni Jurgena Kloppa. Zatem Liverpool ma patent na „Sroki”, lecz Newcastle celuje w co najmniej powtórzenie wyczynu z poprzedniego sezonu. Zatem dostaliśmy mecz zespołów, grających o jak najwyższe cele. Od pierwszego gwizdka sędziego było to czuć.
Kłopoty w defensywie Liverpoolu
Mecz od samego początku gwarantował dużą intensywność z obu stron. Zarówno Liverpool jak i Newcastle atakowali swoich rywali pressingiem i próbowali się przejąć inicjatywę w środku pola. Nie można było oderwać wzroku chociażby na sekundę, ponieważ graniczyło to z ryzykiem przeoczenia ważnego wydarzenia w tymże spotkaniu. Gdy obie drużyny lekko spuściły z tonu inicjatywę przejęli gospodarze. „Sroki” częściej utrzymywały się przy piłce i to o tej drużynie mogliśmy mówić o większej chęci do strzelenia gola.
Prostą stratę w 25. minucie zaliczył Trent Alexander-Arnold. Piłkę przejął piłkę Anthony Gordon, który strzałem między nogami pokonał Alissona. Chwilę później Virgil van Dijk faulował przed polem karnym Alexandra Isaka za co Holender otrzymał czerwoną kartkę. W trzy minuty posypało się to spotkanie zawodnikom „The Reds”. Tak naprawdę na własne życzenie. Luki w obronie i środku pola bardzo dobrze zostały wykorzystane przez podopiecznych Eddiego Howe’a. Liverpool po tej czerwonej kartce nie miał zbytnio argumentów, aby zagrozić gospodarzom w ataku pozycyjnym. Zdecydowanie bardziej cofnęli się pod swoje pole karne i szukali z kontrataków oraz długich piłek za linię obrony Newcastle. Chcieli też dotrwać do końca pierwszej połowy przy wyniku 1:0, co ostatecznie się udało.
Kara imienia Darwina Nuneza
Wydarzenia z pierwszej połowy sprawiły, że gospodarze dyktowali warunki gry. Przejęli inicjatywę w spotkaniu. Rotowali tempem gry i próbowali zamknąć wynik spotkania. Wiedzieli, że gdy uda im się strzelić bramkę na 2:0 to Liverpool nie byłby w stanie się odgryźć. A tak to przy jednobramkowym prowadzeniu piłkarze Jurgena Kloppa mimo brakuj jednego zawodnika próbowali swoich sił na wszelkie możliwe sposoby. Kontrataki a przede wszystkim stałe fragmenty gry były takimi sposobami. O ataku pozycyjnym nie było mowy. Liverpool w drugiej połowie przez większość czasu jedyne co to się bronił i szukał swoich okazji. Z pewnością gościom chodziło po głowie otworzenie się i próba ryzyka w celu osiągnięcia jakiegokolwiek korzystnego wyniku.
Tak też się stało. Jurgen Klopp wpuścił na boisko Darwina Nuneza, który wykorzystał błąd Svena Botmana i w 81. minucie dał Liverpoolowi wyrównanie. Bardzo podobna sytuacja jak w pierwszej połowie. Obrońcy popełniali błędy, a napastnicy bez litości to wykorzystywali. W końcu piłka nożna to gra błędów. Gdy wydawało się, że mecz zakończy się remisem to urugwajski snajper znowu dał o sobie znać. W doliczonym czasie gry dał swojej drużynie cenne zwycięstwo. Na St James’ Park nastała cisza. Newcastle zostało ukarane za brak zamknięcia tego meczu. Liverpool w osłabieniu był w stanie odwrócić wynik meczu. A samo spotkanie obfitowało niesamowitą intensywnością, zwrotami akcji, błędami obrońców i licznymi kontrowersjami. Prawdziwa sól piłki nożnej. Hit przez duże „H”. Oby takich więcej.