Polska jest krajem, w którym kibice piłkarscy są grupą szczególnie narażoną na przewlekły stres i choroby serca. Wszystko za sprawą występów narodowej reprezentacji, których oglądanie przyprawia o szybsze bicie serca. Nie inaczej było w przypadku spotkania ze Szkocją w ramach Ligi Narodów, którego stawka była szczególnie wysoka. Nikt z polskich piłkarzy nie chciał przegrać, by uchronić się od bezpośredniego spadku do ligi B rozgrywek. Celu nie udało się osiągnąć, ale my analizujemy mecz dokładniej i prezentujemy wnioski dotyczące gry Zielińskiego i spółki.
Nie ma czystych kont bez Szczęsnego
Mecz ze Szkocją był jedenastym kolejnym występem Biało-czerwonych z przynajmniej jedną straconą bramką. Generalnie w tym czasie nasi bramkarze musieli aż 24 razy wyciągać piłkę z siatki. To ponad 2 stracone gole przypadające na każdy mecz. Ostatnie czyste konto zanotowaliśmy prawie 8 miesięcy temu, gdy 26 marca wygraliśmy z Walią w barażu o awans na Euro. Wtedy w bramce stał jeszcze Wojciech Szczęsny, a nikt nawet nie przewidywał jego zbliżającego się zakończenia reprezentacyjnej kariery.
Po tym wydarzeniu niezależnie od tego, czy grał (jeszcze) Szczęsny, Skorupski czy Bułka, nigdy nie zagraliśmy na „zero z tyłu”. To jednak nie wina naszych golkiperów, ale przede wszystkim całej formacji defensywnej. Przy trafieniach Szkotów też tak było – gdyby nie bierność drugiej linii i pozwolenie Johnowi McGinnowi na swobodne wbiegnięcie w pole karne, nasi przeciwnicy za pierwszym razem nie objęliby prowadzenia. Drugi gol wędruje z kolei na konto Nicoli Zalewskiego, który przegrał starcie w powietrzu. Sam strzał był już nie do obrony.
Jak wygrać mecz bez wygrywania pojedynków indywidualnych?
Nie da się. Niby proste, a jednak niemożliwe do pojęcia dla naszych kadrowiczów. Czasem sprawiali oni wrażenie, jakby wychodzenie zwycięsko z sytuacji stykowych wcale nie było ich celem. Przykłady: skupianie się na machaniu rękami zamiast waleczności, a także pozwalanie przeciwnikom na przyjmowanie piłki z Polakami na plecach. Brakowało gry na wyprzedzenie, a można było pokusić się o przejęcie niektórych podań. Część z nich była bowiem mocno przewidywalna. Od obrońców wymagamy wygrania walki o pozycję i odebrania piłki zamiast przepychania się z lepiej ustawionymi Szkotami.
Świderski – świetny w dochodzeniu do sytuacji, tragiczny w ich finalizacji…
Co do zasady duża aktywność jest powodem do radości i pochwał. Nieco inaczej rzecz ma się jednak z oceną występu Karola Świderskiego. Nie można odmówić mu bowiem kluczowej roli w wielu groźnych akcjach Polaków, tyle że jego udział w nich niestety polegał czasem… na ich widowiskowym marnowaniu. Wiadomo, że mobilność bez piłki, dokładność w kierunkowych przyjęciach piłki i odczytywanie intencji podających są cennymi umiejętnościami, ale rola napastnika to strzelanie bramek. Niech ten Świderski – zamiast dojść do dwóch sytuacji stuprocentowych i nie wykorzystać żadnej – choć w jednej z nich zachowa się lepiej i ją wykończy.
Nie powinno być wątpliwości, że tak też byłoby, gdyby w jego miejscu pojawił się Robert Lewandowski. Co prawda można krytykować jego poczynania z orzełkiem na piersi, ale to po prostu gracz zupełnie innego kalibru. Świderski przynajmniej dwukrotnie był przez partnerów obsługiwany na tyle dobrze, że po prostu wypadało wpisać się do meczowego protokołu. Smutna prawda jest jednak taka, że nie tylko jemu brakowało jakości do odmienienia losów meczu. Jedną stuprocentową szansę zaprzepaścił także Adam Buksa. No i jak tu strzelać gole, jeśli nikt nie kwapi się do wykorzystania nawet świetnej, starannie budowanej akcji?
Piątkowski zabłysnął
W naszym składzie był jednak jeden człowiek, który na trafienie miał ochotę. Nie był to żaden z graczy ofensywnych ani gwiazda kadry, lecz Kamil Piątkowski. Obrońca grający na co dzień w RB Salzburg był solidny w defensywie, ale najważniejsze było to, że przejął obowiązki swoich kolegów z ataku. Zrobił to nie tylko skutecznie, zdobywając bramkę wyrównującą, ale także niezwykle widowiskowo. Zarówno jego uderzenie z 59. minuty, jak i również wcześniejszy strzał z podobnej pozycji były bardzo mocne i niezwykle celne. Panie Kamilu, może to czas na zmianę pozycji i spróbowanie swoich sił w roli snajpera?
Czy warto było szaleć tak?
Sytuację reprezentacji Polski zaskakująco dobrze oddaje piosenka zespołu O.N.A. Kiedy powiem sobie dość. Agnieszka Chylińska w tym utworze śpiewa chociażby:
W tym fragmencie tekstu na pierwszy plan wysuwa się pytanie: Czy warto było? Odpowiadając z perspektywy polskiego kibica: no nie. Nie było warto. Nie było warto już w 3. minucie meczu ze Szkocją komplikować sobie zadania, które przedtem było znacznie łatwiejsze. Spalać się, popełniając na początku tak bolesny w skutkach błąd, również nie było warto. Bo to właśnie przez szybką stratę gola, zamiast skupiać się na utrzymaniu remisu i być może dołożeniu czegoś z przodu, musieliśmy gonić wynik. A wtedy naturalnym jest odsłonięcie się i ryzyko straty kolejnych bramek. Szkoci nie raz mogli powiększyć przewagę. To, że przez długi czas tego nie zrobili, to już tylko kwestia ich pecha czy też naszego szczęścia. Ratowały nas dobre interwencje Skorupskiego lub obramowanie bramki. Tylko co z tego, skoro w doliczonym czasie drugiej połowy, na kilka minut przed końcowym gwizdkiem, nie dowieźliśmy remisu? Jednobramkowa strata okazała się możliwą do odrobienia, ale kiedy po wyrównaniu znowu pokpiliśmy sprawę, było już po meczu.
Kibice będą z kadrą na zawsze
My po tym rollercoasterze możemy powiedzieć jedno: nie brakowało emocji, walki i determinacji. Nie znaczy to jednak, że zagraliśmy dobry mecz. Polakom zabrakło w nim opanowania i wyrachowania. Niepotrzebne nerwy sprawiły, że spadliśmy na ostatnie miejsce w grupowej tabeli. Nie ma już dla nas miejsca w elicie Ligi Narodów. Odeszliśmy z ligi A, ale przynajmniej, jak śpiewała Chylińska, nie bez żalu. Bo nawet jeśli kadra po prostu nas wkurza, jeśli atmosfera wokół niej bywa tragiczna i jeśli teraz wszyscy są załamani rezultatem meczu ze Szkocją, to czy taki stan rzeczy utrzyma się na długo? Pewnie nie. Gdy w kolejnej edycji rozgrywek przystąpimy do nich, mierząc się już ze słabszymi rywalami, wszyscy niezmiennie będą trzymać kciuki za podopiecznych Michała Probierza.
No bo jak tu nie wspierać Biało-czerwonych, skoro – pomimo wielu ogromnych problemów – nie można odmówić im chęci i zaangażowania? I przede wszystkim, skoro to nasza drużyna narodowa? Nie możemy wybierać, bowiem innej nie mamy. Nie pozostaje nam więc nic innego niż otrzeć łzy i skupić się na tym, co przed nami. Ale do tego potrzebne jest wyciągnięcie racjonalnych wniosków z przeszłości. Nasze występy w LN są dużą bazą danych do analizy, a jeśli w sztabie szkoleniowym reprezentacji nikt nie podejdzie do tego na poważnie, nie ma co oczekiwać progresu w kolejnym wyzwaniu, czyli eliminacjach do Mundialu w 2026 roku.