Trzynaście punktów po osiemnastu meczach. To nie bagaż punktowy jakiegoś outsidera z Premier League ani ilość zdobytych punktów przez lidera ligi w ostatnich pięciu meczach. Tyle oczek dzieli bowiem „jedynkę„ PKO BP Ekstraklasy od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Co więcej, ekipa ze Śląska ma do rozegrania dwa zaległe mecze. Przy ewentualnym jednym zwycięstwie zmniejszy ten dystans do ledwo jedenastu oczek. Jedno bądź dwa zwycięstwa decydowały na półmetku o tym, czy jesteś w walce o europejskie puchary, czy może uwikłałeś się w rozpaczliwą walkę o ligowy byt. Co więcej, to dopiero początek zalet naszej cudownej ligi.
Lider zamiast kolejki wybrał powolną dorożkę
Czy można wskoczyć na fotel lidera ligi, remisując pięć meczów z rzędu? W Polsce możliwe jest przecież wszystko. Wisła Płock dwoiła się i troiła, aby wytracić z ręki wszelkie atuty w walce o jedynkę w sztafecie mistrzowskie. Mimo wszystko jej rywale usilnie chcieli oddać ten prym. Nafciarze oduczyli się grać o pełną pulę, a mimo tego zdołali wyprzedzić pozostałych. Jak do tego doszło?
Górnik Zabrze bowiem postanowił zagrać w grę pt. „punkty parzą”. O ile łatwo rozprawili się pięć kolejek temu z gdyńska Arką, tak Lechia, Zagłębie, Radomiak czy wspomniana wcześniej Wisła pozwoliły im na zdobycie łącznie tylko jednego oczka. Łącząc to z nadrobieniem przez mazowszan zaległego starcia z Cracovią (zremisowanego!), zimę spędza oni na ciepłym, ale znajdującym się nieco niżej drugim miejscu. Zakładając przy tym oczywiście, że Raków i Jagiellonia nie wygrają swoich zaległych meczów, które rozgrywać będą w nadchodzący weekend…
Twierdze Radom i Gdynia
Każdy z nas słyszał pewnie kiedyś o popularnym stwierdzeniu, że mecze u siebie dają sporą przewagę. Piłkarze niesieni głośnym dopingiem swoich fanów potrafią wznieść się na wyżyny. Fakt ten bardzo wzięli sobie do serca gracze z Gdyni oraz Radomia, ponieważ zespoły te zasadniczo potrafią punktować, tylko grając na własnym boisku. W tabeli z samych meczów domowych obie te ekipy znajdują się na podium, odpowiednio drugi Radomiak oraz trzecia Arka. Wyprzedza je jedynie ligowy lider, ale ten rozegrał u siebie jedno spotkanie więcej. Sytuacja wygląda jednak zgoła odmiennie, kiedy zerknie na tabele meczów wyjazdowych.
Tam bowiem, ekipa znad morza uzbierała zaledwie jedno oczko. Co jeszcze zabawniejsze, ten bardzo cenny remis udało im się wyrwać z rąk… warszawskiej Legii. Zielonym starcia u rywala wychodziły nieco lepiej, ale tez zgromadzili tam jedynie sześć oczek. Obie ekipy są swego rodzaju fenomenem, ale kibice przychodzący zarówno na stadion GOSiR, jak i Stadion im. Braci Czachorów nie mogą narzekać na nudę oraz złe występy u siebie.
Sytuacja ma się jednak zgoła odmiennie w przypadku goniącego peleton Rakowa Częstochowa. Mimo ostatnich problemów w związku z zamieszaniem z trenerem Papszunem zaliczają oni mocny okres, ale dalej mają lekkie problemy z grą… u siebie. Na wyjazdach liderują, zdobywając 18 punktów w 9 meczach, jednak gdy przyjrzymy się ich meczom pod Jasną Górą, to okupują trzecie miejsce, ale od dołu. Jak tutaj znaleźć logikę?
Co się dzieje w Niecieczy?
Wyobraźmy sobie taką irracjonalną sytuację; Jesteś drużyną ze strefy spadkowej, na swoim koncie po osiemnastu rozegranych meczach uzbierałeś jedynie dziewiętnaście oczek. Wszyscy skazują cię na rychły spadek i serię porażek. Ty przed każdym meczem mierzysz się z rolą underdoga, który co najwyżej może, ale na pewno nie musi. W tych wszystkich pojedynkach wygrywasz jedynie pięć razy. Jak można się domyśleć, z innymi drużynami z dołu, które również mają swoje problemy, prawda?
No, chyba że nazywasz się Termalica Bruk-Bet Nieciecza. Wtedy bowiem, Jak gdyby nigdy nic, ogrywasz sobie dwukrotnie świetną Jagiellonie Białystok, pokazujesz lekcje futbolu rewelacji rozgrywek – Górnikowi Zabrze, a na koniec ogrywasz na wyjeździe warszawską Legię, strzelając im gola w samej końcówce meczu. Po drodze ogrywasz też gdyńską Arkę. Mecz był rozgrywany w Niecieczy, więc Arka, co zdążyliśmy już sobie ustalić, od samego startu ma trochę pod górkę. Z tym że ty jesteś za to najgorszą drużyną, grając na własnym stadionie, a komplet punktów z żółto-niebieskimi był dopiero piątymi oczkami zdobytymi łącznie na swoim stadionie. Ekstraklasa w pełnej krasie.
Pogoń w dół, Widze(w) problemy
Latem postanawiacie wydać na transfery absurdalną ilość pieniędzy. Wszystko wydaje się iść idealnie, bowiem zarówno Pogoń, jak i Widzew zrealizowały swoje transferowe cele. Nowi właściciele, nowe pomysły, stare efekty. Przyjrzyjmy się zatem bliżej, co mogło pójść nie tak zarówno w Łodzi, jak i Szczecinie?
Pogoń ma jeden, ogromny problem, który wytworzyła sobie sama. Syndrom oblężonej twierdzy jest tam aż nadto widoczny, a właściciel poza wdawaniem się w kolejne słowne przepychanki i odbieraniem akredytacji dziennikarzom, którzy przy klubie są od lat, nie może pochwalić się większymi sukcesami. Przepłaceni zawodnicy nie potrafią tworzyć monolitu i regularnie tracą punkty, przegrywając z GKS-em Katowice, Wisła Płock, Jagiellonią Białystok czy też remisując z Radomiakiem Radom. Aktualnie kibiców najbardziej rozgrzewa temat… wieczornych wyjść ich zawodników na miasto. To pokazuje, w którym miejscu znajduje się aktualnie zespół z Pomorza.
Widzew natomiast… stał się niejako zakładnikiem własnych pomysłów. Nowy właściciel ciągle uczy się futbolu, a mimo wydania sporej ilości pieniędzy ten projekt po prostu nie funkcjonuje. Gra wygląda źle, ale poza jednym absurdem związanym już z byłym trenerem, który musiał opuszczać zaplanowany urlop przez widzimisię właściciela, można tam mówić o jedynie źle wytyczonej ścieżce. Widzewiacy powoli tracą cierpliwość, ale zespół ma potencjał i nie zdziwię się, jeśli w drugiej części sezonu odżyją.
Legio, Quo Vadis?
Legia Warszawa to najbardziej utytułowany klub w Polsce. Z definicji, przez lata mecz rozgrywany w stolicy był wymagający. Samo spotkanie z wojskowymi budziło ogrom zainteresowania na każdym stadionie w Polsce. Kibice zawsze mobilizowali się na pojedynek z legionistami, bo jak powszechnie wiadomo, nie jest to najbardziej lubiana drużyna w kraju. Kolejne puchary i triumfy czy to w lidze, czy w Pucharze Polski, jedynie pogłębiały negatywne emocje wielu kibiców w stosunku do całej drużyny. Gdy będącą wtedy mistrzem Polski Legia awansowała do Ligi Mistrzów, wiele osób hucznie wróżyło naszej lidze los ekstraklasy serbskiej czy szkockiej, gdzie tak naprawdę liczy się jedna, może dwie ekipy. Ogromne pieniądze zostały jednak brutalnie przepalone, a kolejne decyzje właściciela wprawiały klub w coraz to większy marazm.
W tym sezonie miało być inaczej. Duże jak na możliwości klubu transfery, ściągnięte bardzo głośne nazwiska, awans do upragnionej Ligi Konferencji, no i… totalna wtopa. Siedemnasta pozycja w lidze, do tego kolejne upokorzenia w Europie. W czwartek mecz w LK z Noah jest tak naprawdę grą o zachowanie możliwości awansu do fazy play-off. Zaraz po nim, arcyważne spotkanie z gliwickim Piastem. Ewentualna porażka sprawi, że Legia przezimuje na OSTATNIM miejscu w ligowej tabeli. Trener tymczasowy, zawodnicy grają niczym tymczasowi, a czasu powoli brakuje. Dawniej wielka Legia zatraca się… w bylejakości.
Kto w tej lidze, o co gra?
Zasadniczo, na półmetku rywalizacji o tytuł mistrza PKO BP Ekstraklasy, nie jesteśmy w stanie określić to, która drużyna może grac o mistrzostwo, które powinny natomiast pożegnać się z elitą. Oczywiście, Termalica, Arka, GKS Katowice czy Piast Gliwice w teorii powinny bić się o utrzymanie, kiedy Raków, Jagiellonia, Lech, Górnik (?), Wisła Płock (?), Cracovia (??) toczyć boje o europejskie puchary. Nie możemy być tego jednak pewni, ponieważ zasadniczo trzy, cztery porażki mogą odwrócić twoją ligową rolę o 180 stopni.
Dziś Cracovia powoli wygrzebuje się z kryzysu i znowu dołącza do peletonu. Jednak gdyby w Kielcach Pasy nie otrzymały prezentu od obrony rywala, to teraz nie byłyby w ogóle wymieniane w kontekście walki o coś więcej niż środek tabeli. Cała liga oparta jest bowiem na sztuce momentów, a tych do tej pory najwięcej miała Wisła Płock.
Ekstraklasa jest nieprzewidywalna, ale to właśnie ten pierwiastek szaleństwa sprawia, że kochamy ją aż tak bardzo. Nie ma tu meczów czy drużyny z góry skazanej na pożarcie, nie ma też jednego solidnego faworyta do zwycięstwa. W ostatnich siedmiu latach ligę wygrywało bowiem aż pięć różnych drużyn. Dwie z tych pięciu znajdują się aktualnie w strefie spadkowej.
Można tę ligę kochać, można jej też nienawidzić albo z niej kpić, ale nie da się zabrać jej unikalności na skalę całego starego kontynentu. Przez lata zakopaliśmy się we własnych kompleksach, niejako niedoceniający tego, jak piękna jest to liga. Ekstraklasa rośnie, Europa zaczyna się nas powoli bać. To piękny czas, aby być kibicem polskiej piłki i czas, na który wiele osób bardzo długo musiało czekać. Dziś zbieramy owoce wytrwałości, stadiony zaliczają frekwencyjne rekordy, kluby pobijają transferowe rekordy. Cierpliwość dala nam wymierne efekty, a my możemy rozsiąść się na kanapie z ulubionym napojem, podziwiać i łagodnie się uśmiechać.
