Na Anfield zameldował się dziś Tottenham, który w pierwszym spotkaniu pod wodzą tymczasowego trenera Ryana Masona zremisował z Manchesterem United odrabiając dwubramkową stratę. Liverpool natomiast w kwietniu sprawia wrażenie zespołu, który wrócił na odpowiednie tory i marzy o awansie do Ligi Mistrzów. Aby te nadzieje podtrzymać zespół Jurgena Kloppa musiał ograć dzisiaj Spurs.
Gospodarze rozpoczęli od mocnego uderzenia
Jeśli ktoś trochę spóźnił się na mecz – musiał bardzo mocno tego żałować. Po pierwszym kwadransie Liverpool prowadził już 3:0. Już w 3. minucie Frasera Forstera pokonał Curtis Jones po dośrodkowaniu Trenta Alexandra-Arnolda. Chwilę później Luis Diaz podwyższył prowadzenie, a w 15. minucie Cristian Romero w bezmyślny sposób sfaulował w polu karnym Cody’ego Gakpo, a z jedenastu metrów – po dwóch ostatnich pudłach – nie pomylił się Mohamed Salah. Wydawało się, że Liverpool nakręcony dopingiem i atmosferą na Anfield może zafundować Tottenhamowi powtórkę z St. James’ Park, gdzie w poprzednią niedzielę przegrali 1:6.
Koguty to jednak zespół, który przyzwyczaił się już do misji odrabiania strat. Zazwyczaj Tottenham budził się dopiero w drugiej połowie, ale dziś zrobił to wcześniej. Na początku uspokoili grę ograniczając się jedynie do dobrego przesuwania i wyhamowania ataków rywali, a z czasem zaczęli stosować skoki pressingowe i liczyć na błędy, które graczom Liverpoolu przytrafiają się zbyt często. To się udało. Tottenham miał jeszcze sporo szans przed przerwą, ale tylko jedną wykorzystał Harry Kane.
Druga połowa była o wiele spokojniejsza
Tottenham rozpoczął ją dość odważnie, dwukrotnie obił nawet słupek, ale dość szybko ogień ten zgasł i Liverpool przejął kontrolę nad meczem. Można było jednak odnieść wrażenie, że podopiecznym Jurgena Kloppa nie tyle zależy na strzelaniu kolejnych goli, co utrzymywaniu korzystnego wyniku. Defensywa Liverpoolu była dziś jednak bardzo podatna na zagrania za plecy linii obrony i w ten sposób Son po podaniu Cristiana Romero zdobył gola kontaktowego w 77. minucie. To podkręciło emocje w końcówce i w doliczonym czasie gry Richarlison doprowadził do remisu strzelając swojego pierwszego gola dla Tottenhamu w Premier League. Liverpool zdołał jednak strzelić na 4:3 za sprawą Diogo Joty. Co za mecz!
Oprócz pierwszego kwadransu Liverpool zagrał dziś bardzo przeciętny, żeby nie powiedzieć słaby, mecz. Kontrola spotkania? Średnio. Zabezpieczenie przed kontrami? Kiepskie. Jakieś sytuacje? Brak. Od strzelenia trzeciego gola do czwartej bramki nie oddali ani jednego celnego strzału. Mieli też ogromne problemy z zagraniami za linię obrony. Ostatecznie udało się odnieść czwarte zwycięstwo z rzędu, ale zespołowi Kloppa znowu się upiekło.
Liverpool 4:3 Tottenham (Jones, Luis Diaz, Salah, Jota – Kane, Son, Richarlison)
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej