Jezu Chryste, Lechu! Spisywany na straty Kolejorz, w 69. minucie wyrównał stan rywalizacji z Fiorentiną w ćwierćfinale Ligi Konferencji. Poznaniacy prowadzili aż trzema bramkami, ale ostatecznie nie udało się utrzymać takiego prowadzenia. Piękna przygoda, ale niestety wszystko, co piękne kiedyś się kończy. Lechici odpadają z europejskich pucharów, ale z uniesioną głową.
Fiorentina – Lech. Murawski: przyjechaliśmy pełni wiary
Trener Kolejorza, John van den Brom, przyznał, że tydzień temu jego zespół nie był w topowej dyspozycji. Zaznaczył również przed rewanżowym meczem z Fiorentiną, że dzisiaj są w lepszej sytuacji kadrowej, dzięki czemu będą mogli zrobić więcej, niż w pierwszym meczu. Radosław Murawski powiedział otwarcie, że wraz z kolegami z drużyny przyjechali do Włoch pełni wiary i włożyli zbyt dużo pracy w dojście do tego etapu Ligi Konferencji, żeby żegnać się z rozgrywkami takim rezultatem [red. – z meczu w Poznaniu, czyli 1:4].
Pierwsze zaskoczenie było już przed pierwszym gwizdkiem, kiedy do internetu wypłynął wyjściowy skład mistrzów Polski, w którym zabrakło miejsca dla największej gwiazdy — Mikaela Ishaka. Widać, że szkoleniowiec Lecha nie jest głuchy na słabszą formę swojego napastnika. Mamy nadzieję, że posadzenie go na ławce nie miało na celu stricte odpoczynku, a było jasnym sygnałem, że dyspozycja jest ponad nazwiskiem (co by bardzo dobrze świadczyło o zarządzaniu Holendra).
Gorący początek. Afonso Sousa znowu się popisał, dając sygnał
Lech Poznań niespodziewanie otworzył wynik we Florencji już w 9. minucie. Kapitalnie w polu karnym rywali odnalazł się Afonso Sousa, nie pozostawiając bramkarzowi z Serie A większych szans. Dobry początek, dobry impuls. No i kolejny dowód jakości i wysokiej formy Portugalczyka, którego — przypomnijmy — transfer do Lecha początkowo był wielką niewiadomą.
Momentalnie piłkarze Fiorentiny zrobili się bardzo, ale to bardzo nerwowi. Kolejorz miał lepszy fragment po zdobyciu pierwszej bramki. Widać było gołym okiem, że mocno uwierzył w to, że nie gra tylko o łagodniejszy wymiar kary w dwumeczu, a jeszcze może odwrócić losy rywalizacji po wysokiej porażce z pierwszego spotkania.
Nie można zapominać, że to dalej Włosi byli faworytami, a my underdogiem. Ale i było już tak pięknych historii w piłce nożnej, kiedy przysłowiowy Dawid wygrywał z Goliatem? Ano sporo. Dlaczego więc my mieliśmy przestać marzyć? Co prawda przewaga boiska była po stronie gospodarzy, ale niemało poznaniaków przyleciało do Włoch, by kibicować swojej drużynie na żywo ze stadionu. Co więcej, ciężko odeprzeć wrażenie, że główny arbiter popełnił kilka błędów na korzyść polskiego zespołu. Na debatę wywołano brak rzutu karnego dla „fioletowych” z pierwszej odsłony widowiska.
Velde wykorzystał karnego, Sobiech wyrównał wynik dwumeczu. Lech w pewnym momencie wygrywał z Fiorentiną aż 3:0 na wyjeździe!
Natomiast decyzja o przyznaniu karnego dla Kolejorza była już jak najbardziej słuszna, ponieważ jeden z rywali z impetem sfaulował Michała Skórasia w obrębie pola karnego. Okazję wykorzystał nie kto inny, jak Kristoffer Velde, trafiając na 2:0 w 64′. Co by o Norwegu nie mówić, ma nosa w europejskich pucharach i w klasyfikacji kanadyjskiej naprawdę jest TOP!
Lechici na fali wznoszącej 5 minut później świętowali trzecią bramkę. Kto to widział! Jesper Karlstrom asystował Arturowi Sobiechowi. Temu samemu, który nie dawał zbyt wiele drużynie w tym sezonie (delikatnie mówiąc), a dzisiaj akurat zastąpił Ishaka w pierwszym składzie. Piękna historia. Jego bramka wyrównała stan rywalizacji. Lech prowadził blisko 70′ aż 3:0 z ACF Fiorentiną w Toskanii. Przetarłem oczy.
Co muszę z bólem napisać: Sottil 8 minut później zapakował fantastyczny strzał do siatki Filipa Bednarka, który przekreślił szansę Lecha na awans do półfinału. W doliczonym czasie gry gospodarze strzelili kolejnego gola. Kurcze, po bramce na 3:0 było tak blisko… Kolejorz i tak zasługuje na wielkie brawa. To było piękne widowisko, w którym zabrakło jednak happy-endu.