Śląsk Wrocław w poprzedniej kolejce tylko zremisował z Ruchem Chorzów. Remis tez nie obył się bez kontrowersji i z pewnością jest rozczarowujący dla piłkarzy Jacka Magiery. Jednak faktem jest, że Śląsk przystępował do meczu z ŁKS-em jako drużyna niepokonana od 10 spotkań. Dodatkowo nie musiał w żadnym z tych meczów gonić wyniku. Zespół z Dolnego Śląska pozostał liderem, bo żadna z drużyn będących tuż za ich plecami nie zdołała wygrać swojego meczu w poprzedniej kolejce. Wydawało się więc, że spotkanie z ostatnim w tabeli ŁKS-em będzie idealną okazją do kontynuowania dobrej passy i pozostaniu na fotelu lidera Ekstraklasy. Tym bardziej że podopieczni Piotra Stokowca przegrali cztery spotkania z rzędu. Faworyt tego meczu był tylko jeden i bez wątpienia byli nim gospodarze.
Spokój i pewność siebie gospodarzy
Gospodarze zaczęli spotkanie bardzo spokojnie. Tak jakby chcieli zapoznać się z siłą rażenia swojego rywala. Nie narzucali zbyt dużego tempa, kontrolując wydarzenia boiskowe. Nie oszukujmy się, ale ofensywa ŁKS-u nie należy do najlepszych. Było to widać i z minuty na minutę coraz większą przewagę osiągali piłkarze Jacka Magiery. To przyniosło skutek. W 12. minucie zamieszanie w polu karnym po rzucie rożnym wykorzystał Erik Exposito. Hiszpański snajper się nie zatrzymuje i strzelił swojego dwunastego gola w sezonie. Bramka sprawiła, że wrocławianie zaczęli emanować coraz większą pewnością siebie i stopniowo powiększali swoją przewagę. Goście nie mieli absolutnie żadnych argumentów piłkarskich. Nie potrafili przeprowadzić żadnej składnej akcji pod polem karnym rywala.
Piłkarze Jacka Magiery specjalnie nie forsowali tempa. Gdyby jednak wcisnęli mocniej pedał gazu to z pewnością nie byłoby czego zbierać z drużyny Piotra Stokowca. Poza tym goście nawet nie potrafili jakkolwiek odpowiadać na ataki swoich rywali. Nie oddali w pierwszej połowie żadnego celnego strzału. Tak się nie da grać, jeśli myśli się o korzystnym wyniku. Śląsk grał spokojnie i pewnie. Widać było, że spotkała się drużyna z czuba tabeli z tą, która znajduje się na ostatnim miejscu w tabeli. ŁKS mógł się cieszyć, że na przerwę schodzili z takim wynikiem, a nie innym. 1:0 to zdecydowanie najmniejszy wymiar kary. Gospodarze musieli tylko uważać, żeby nie stracić bramki „znikąd” oraz podjąć próby zabicia meczu strzelając kolejne gole. Z przebiegu pierwszej połowy można było odnieść wrażenie, że ten gol prędzej czy później powinien wpaść.
Tryb ekonomiczny
Śląsk grał tak jakby chciał ten mecz wygrać jak najmniejszym nakładem sił. Wiedzieli, że piłkarze ŁKS-u nie mają zbyt wiele do zaoferowania i bezpiecznie bronili jednobramkowej przewagi. Musieli jednak uważać, żeby nie powtórzyła się historia z meczu z Górnikiem Zabrze. Wtedy w 94. minucie zabrzanie zdołali wyrównać i piłkarze Śląska Wrocław musieli pogodzić się z remisem. Nie porywali swoją grą dzisiaj gospodarze. Jednak na końcu liczy się wynik. Jedni nie chcieli, drudzy nie potrafili. Tak wyglądała druga połowa spotkania. Jedni i drudzy specjalnie się nie starali o zmianę wyniku.
Aż w pewnym momencie gospodarze za bardzo się cofnęli. Pozwalali swoim rywalom na zbyt wiele i ponieśli za to konsekwencje. Składna akcja piłkarzy ŁKS-u, którą w 78. minucie na gola zamienił Bośniacki napastnik — Stipe Juric. Zbyt zachowawcza gra pokarała piłkarzy Jacka Magiery. Kompletnie odpuścili granie w drugiej połowie. W pewnym momencie jedyne co robili gospodarze, to wybijali piłkę jak najdalej od swojego pola karnego. Zamiast strzelić drugiego gola i zabić mecz to włączyli tryb ekonomiczny, który ich po prostu pokarał.
Gdy wydawało się, że we Wrocławiu zobaczymy podział punktów i bądź co bądź niespodziankę w postaci remisu w 96. minucie do głosu doszedł Piotr Samiec-Talar, dając swojej drużynie zwycięstwo. Z Górnikiem Śląsk stracił zwycięstwo w ostatniej akcji. Dzisiaj je wyrwał swoim rywalom. Takie zwycięstwa budują ducha drużyny. Wszystko wskazywało na to, że Śląsk musi stracić punkty i fotel lidera, ale walka do końca opłaciła się i dała bezcenne zwycięstwo.