Inter po stracie punktów z Genoą chciał wrócić na zwycięską ścieżkę i zacząć nowy rok tak jak na lidera przystało. Przewaga „Nerazzurrich” nad Juventusem stopniała do dwóch punktów. Dlatego podopieczni Simone Inzaghiego w meczu z 17. w tabeli Hellasem Verona nie zamierzali doprowadzić do jakiejkolwiek wpadki. Faworyt tego spotkania był tylko jeden i było to widać od samego początku.
Gra na swoich warunkach
Inter bardzo spokojnie wszedł w to spotkanie. Specjalnie nie forsował tempa. Jednocześnie nie pozwalał swojemu przeciwnikowi na zbyt wiele. Kontrolował wydarzenia boiskowe, narzucając tempa gry. Było widać, że jest to mecz pomiędzy liderem tabeli a zespołem, który broni się przed spadkiem. „Nerazzurri” przyzwyczaili w ostatnim czasie, że potrafią przyspieszyć w odpowiednim momencie i wyprowadzić cios. Tak też było w tym meczu. Świetnie podanie Henrikha Mkhitaryana w 13. minucie wykorzystał Lautaro Martinez. Było to 16. trafienie w obecnym sezonie argentyńskiego snajpera. Nie ma sobie mocnych Martinez i pewnie zmierza po koronę króla strzelców włoskich rozgrywek.
Gospodarze na dość sporo pozwalali piłkarzom Hellasu. Gdyby na Giuseppe Meazza przyjechał jakiś lepszy przeciwnik to z pewnością Yann Sommer musiałby wyciągać piłkę z siatki. Podopieczni Simone Inzaghiego grali na zaciągniętym hamulcu. Nie było w tym wszystkim wielkiego polotu i werwy. Świetnie piłki rozprowadzał wcześniej wspomniany Henrikh Mkhitaryan. Tak jakby Inter chciał ten mecz wygrać jak najmniejszym nakładem sił. Brakowało dążenia do kolejnych goli i zamknięcia tego spotkania już w pierwszej połowie. Inter w przeszłości pokazał, że stać go na taki wyczyn. W spotkaniu z Hellasem tego brakowało. „Nerazzurri” mieli wszystko pod kontrolą, lecz w kluczowych momentach akcji byli nieprecyzyjni.
Minimalizm pokarał?
W całej pierwszej połowie Inter oddał jeden celny strzał. Oczywiście znalazł on drogę do bramki. Jednak postawa „Nerazzurrich” była daleka od ideału. Mieli wszystko pod kontrolą, lecz nie do końca pokazywali swojej najlepszej wersji. Hellas dość pewnie przedostawał się pod bramkę Yanna Sommera. Gospodarze szczelnie bronili dostępu do własnej bramki. Czekali na to jak ich przeciwnicy się „wyszaleją” i wtedy będą mogli ruszyć z odsieczą. Ewidentnie Inter chciał ten mecz wygrać jak najmniejszym nakładem sił. Simone Inzaghi stwierdził pewnie, że jego drużyna ma o wiele cięższe mecze przed sobą niż ten z 17. zespołem ligowej tabeli. Musieli uważać, by ten ich minimalizm nie pokarał. Hellas próbował, lecz w swoich działaniach byli za mało konkretni. Jednak dopóki utrzymywał się wynik 1:0, mogli wierzyć o urwanie punktu liderowi Serie A.
Gospodarze nie potrafili dobić swojego przeciwnika i Hellas postanowił to wykorzystać. A dokładniej Thomas Henry w 74. minucie strzelił gola wyrównującego. Inter nie specjalnie dążył do strzelenia drugiego gola i zapłacił za to. Goście co by nie mówić zasłużyli na to wyrównujące trafienie. Bardzo dobrze bronili i jednocześnie szukali swoich szans. W końcu jedną z nich wykorzystali i pokazali, że nie zamierzają z Mediolanu wyjeżdżać bez niczego.
Interowi po stracie gola zaczęło bardzo się spieszyć. Pojawiało się coraz więcej niedokładności i nerwów. Hellas bronił remisu jak niepodległości. Nic w tym dziwnego. Dla takiej drużyny remis z liderem tabeli to niemal zwycięstwo. „Nerazzurri” jednak zdołali wymęczyć zwycięstwo. W 94. minucie spotkania gola na 2:1 strzelił Davide Frattesi. Inter przepycha mecz golem w doliczonym czasie gry i powiększa swoją przewagę nad Juventusem. Hellas miał szansę na wyrównanie, lecz w 100. minucie rzut karny zmarnował Thomas Henry. Zwycięzców się nie sądzi. Goście mogli wywieźć z Mediolanu punkt, lecz nie wykorzystali swoich szans. Szczęście sprzyja lepszym.