Co tu się stało w końcówce?! Jagiellonia nowym liderem!

Ekstraklasa rozpieszcza dzisiaj swoich sympatyków – na ten dzień zostały zaplanowane aż 2 hitowe starcia. Najpierw Jagiellonia Białystok podejmowała Raków Częstochowa, zaś później w Poznaniu derby Polski, czyli starcie Lecha z Legią. Zanim to, mistrzowie Polski gościli u siebie triumfatorów Ekstraklasy sprzed 2 lat. Zanosiło się na niezwykle wyrównane starcie – obydwa zespoły zajmowały kolejno 2. i 3. miejsce, a jeden punkt więcej miała Jaga. Białostoczanie są w niesamowitej formie, bowiem smaku porażki nie zaznali od 14 września, i to we wszystkich rozgrywkach. Z kolei Medaliki mogą poszczycić się najlepszą defensywą w lidze. Choć mecze z udziałem Rakowa nie należą do obfitych w gole, to częstochowianie w 14 meczach wpuścili ich tylko 4 – to najlepszy wynik w historii Ekstraklasy na tym etapie.

Po co grać ofensywnie, skoro 1:0 też daje 3 punkty?

Styl gry Rakowa ostatnimi czasy słynie ze skuteczności i solidnej postawy w obronie, ale też i z minimalizmu. Pierwsze minuty tego starcia były jednak zaprzeczeniem tej tezy, bowiem one potoczyły się pod dyktando podopiecznych Marka Papszuna. Pierwszy gol przyszedł wyjątkowo szybko. W 3. minucie rozpędzony Michael Ameyaw wbiegł w pole karne z piłką. Tu mogła rozwinąć się ciekawa akcja, lecz reprezentant Polski skutecznie wymusił faul, mijając Adriana Diégueza. Sędzia wskazał na wapno, choć zaskakuje to, że nie zdecydował się skorzystać z pomocy VAR-u. Jedenastkę wykonał Ivi López i Hiszpan z zimną krwią pokonał Sławomira Abramowicza.

REKLAMA

Raków skutecznie stłamsił ofensywę Jagi, grając wysokim pressingiem i nie dopuszczając przeciwników zbyt blisko własnej bramki. Pod tym względem nie zmieniło się nic, szyki obronne Medalików są w tym sezonie piekielnie trudne do przejścia. Zespół z Podlasia zaczął atakować coraz intensywniej, jednakże częstochowianie nie stracili ani spokoju, ani cierpliwości. Mieli go na tyle, że już po pierwszym kwadransie gry Kacper Trelowski nie kwapił się z wprowadzeniem piłki do gry. Podopieczni Adriana Siemieńca walczyli, jak mogli o zmianę wyniku. Jednakże z tych starań nie wynikało nic poza zmęczeniem, jakby tego właśnie chcieli przyjezdni z Częstochowy. Jaga zdominowała posiadanie piłki, oddała zdecydowanie więcej strzałów od rywali. Ale na co im te liczby, skoro to wcale się nie przełożyło na wynik. W takim razie może uda się sprytem? Niekoniecznie. Afimico Pululu w 31. minucie próbował wykorzystać kontakt z Matejem Rodinem w polu karnym, za co Angolczyk dostał żółtą kartkę za symulowanie.

Jagiellonia w końcu wyrównuje!

Do przerwy nic więcej interesującego się nie wydarzyło. Jednakże początek drugiej połowy był zgoła inny od tej pierwszej. Zespół spod Jasnej Góry wziął się do pracy w ofensywie i przycisnął gospodarzy. Na samym starcie drugiej części spotkania swoje szanse miał i Ivi López, i Fran Tudor, jednak obydwoje nie wykorzystali ich należycie. Lepszą okazję miał Jean Carlos, który huknął w kierunku bramki z aż 30 metrów. Strzał był dobry, lecz interwencja Abramowicza – jeszcze lepsza. Jagiellonia z kolei nie poprzestawała na walce o bramce wyrównującą. Na nieszczęście dla nich w fantastycznej dyspozycji był Trelowski. Najpierw w 59. minucie 21-latek obronił niebezpieczne uderzenie głową Jesúsa Imaza, a chwilę później poradził sobie ze świetnym strzałem z rzutu wolnego Kristoffera Normanna Hansena.

Białostoczanie atakowali coraz lepiej, obrona Rakowa zaczęła powoli pękać. Bramka wyrównująca wisiała w powietrzu i z każdą akcją była coraz bliżej. Aż w końcu w 68. minucie stała się rzeczywistością. Lamine Diaby-Fadiga zagrał płasko do Imaza, a Hiszpan bez żadnych kalkulacji kropnął w stronę bramki i Trelowski w końcu skapitulował. Niewiele brakowało, a Jaga nacieszyłaby się tym prowadzeniem jedynie przez kilkadziesiąt sekund. Jonatan Braut Brunes miał świetną szansę na ponowne objęcie prowadzenie. Przed Norwegiem był tylko bramkarz, który nie dał się ograć kuzynowi Erlinga Haalanda.

A jednak Ra… albo i nie!

Ostatni kwadrans miał rozstrzygnąć o losach końcowych tej konfrontacji. Na boisku się uspokoiło i nikt nie rzucał się do szaleńczych szarż na bramkę przeciwnika. Powoli, ale konsekwentnie rozkręcali się mistrzowie Polski i to oni byli bliżej zwycięstwa. Jednakże już nie raz Ekstraklasa pokazała, że w niej logika nie ma racji bytu. I tak było właśnie na Chorten Arenie w Białymstoku. Tudor idealnie dośrodkował w pole karne z rzutu wolnego. Do szybującej piłki doskoczył Zoran Arsenić i to Chorwat, wykorzystując tę piłkę meczową, rozstrzygnął to starcie na korzyść Rakowa. Tak się przynajmniej wydawało. Bowiem w ostatnich chwilach spotkania Stratos Svarnas zmienił tor lotu piłki ręką po strzale Pululu. Zrobiło się bardzo nerwowo na boisku i na ławce – czerwoną kartkę dostał Gustav Berggren za niszczenie miejsca do wykonywania rzutu karnego. Angolczyka to nie zraziło, który delikatnym strzałem uratował punkt dla Jagiellonii.

Wizytówką częstochowian w tym sezonie jest minimalizm i wygrywanie meczów najprostszymi środkami. Podopieczni Marka Papszuna nie porzucili tej filozofii – oddali jedynie 4 celne strzały, z czego połowa z nich przyniosła to, o co im chodziła. Jagiellonia z kolei również nie zrezygnowała ze swojego stylu, nastawionego mocno na ofensywę. Mistrzowie Polski atakowali nieporównywalnie częściej i, mogłoby się wydawać, bardziej zasłużyli na zwycięstwo. Cóż, to żadna nowość – w futbolu nie zawsze jest miejsce na sprawiedliwość. Jednakże ambicje białostoczan zostały wynagrodzone i przynajmniej na chwilę Jaga jest nowym liderem Ekstraklasy. Raków pozostał na 3. pozycji.

Jagiellonia Białystok – Raków Częstochowa 2:2 (Imaz 68′, Pululu 90’+11 – Ivi López 5′, Arsenić 87′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,738FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ