W 15. kolejce Premier League największą uwagę kibiców zwróciły dwa hity pomiędzy zespołami z big six – mecze Chelsea z Arsenalem oraz Tottenhamu z Liverpoolem. Oba starcia przyniosły sporo przemyśleń, ale w innych spotkaniach również nie brakowało ciekawych rozstrzygnięć. Poniżej prezentujemy najważniejsze wnioski z minionego weekendu na angielskich boiskach.
Nad Leicester zaczyna świecić słońce
Trzecie zwycięstwo w czterech ostatnich meczach. Tylko 1 stracony gol w 5 ostatnich grach, co jest najlepszym wynikiem w lidze. Jeszcze niedawno było to nie do pomyślenia, ale dziś Leicester z Danielem Amarteyem na środku obrony i wyśmiewanym Dannym Wardem w bramce przestało tracić gole. Wejście Wouta Faesa do składu znacznie przyczyniło się do poprawy sposobu bronienia dostępu do własnej bramki przez Leicester, ale trzeba przyznać, że cały zespół jest lepiej poukładany i zorganizowany, co przekłada się na mniejszą liczbę stwarzanych okazji przez rywala. Zatrudnienie trenera od stałych fragmentów gry również dało efekt, ponieważ Lisy nie tracą już goli po dośrodkowaniach ze stojącej piłki.
Poprawa gry Leicester zbiegła się w czasie z pewnymi korektami taktycznymi, które dokonał Brendan Rodgers. Maddison teoretycznie grający po prawej stronie schodzi do środka zostawiając korytarz Castagne’owi, którego asekuruje Tielemans. Belg ponadto wspomaga rozegranie cofając się bardzo głęboko, często nawet do linii obrony. W takim ustawieniu Leicester lepiej operuje piłką i kreuje więcej sytuacji.
Manchester United potrzebuje Bruno Fernandesa i Antony’ego
Dla Manchesteru United był to dopiero szósty mecz w Premier League bez Bruno Fernandesa w wyjściowej jedenastce od kiedy Portugalczyk zimą 2020 roku zawitał na Old Trafford. Bruno w tym sezonie nie błyszczy liczbami, ale w przegranym 1:3 meczu z Aston Villą jego brak był widoczny. Zespół Erika ten Haaga był bezzębny w ataku pozycyjnym starając się odrabiać straty. Donny van de Beek zupełnie nie podołał wyzwaniu zastąpienia podstawowego kreatora Czerwonych Diabłów i był niewidoczny.
To jednak nie koniec braków kadrowych, na które rozwiązanie musiał znaleźć Erik ten Haag. Zupełnie bezproduktywne we wczorajszym spotkaniu były także skrzydła Manchesteru United pod nieobecność Sancho i Antony’ego. O ile ten pierwszy sam bardzo rzadko wprowadza do gry drużyny coś pozytywnego, o tyle brak tego drugiego był mocno odczuwalny. Antony to piłkarz, który kiedy dostaje piłkę to zawsze coś się dzieje. Jest przebojowy, chce stworzyć przewagę. Tego we wczorajszym spotkaniu u skrzydłowych nie było. Manchester United goniąc wynik przez 90 minut (licząc z doliczonym czasem gry) oddał tylko 8 strzałów. Wskaźnik goli oczekiwanych (xG)? Jedynie 0,52. Wynik bardzo mizerny.
Chelsea Pottera ma te same problemy, co miała Chelsea Tuchela
Niedobrze dzieje się na Stamford Bridge. Porażka z Arsenalem (0:1) była już czwartym kolejnym meczem bez zwycięstwa na gruncie ligowym i strata do lidera powiększyła się już do 13 punktów, czyli więcej niż Chelsea ma przewagi nad ostatnim w tabeli Nottingham (11 pkt). Graham Potter mierzy się z podobnymi problemami, z którymi musiał zmagać się Thomas Tuchel i również nie potrafi znaleźć na nie odpowiedzi. Kontuzja Reece’a Jamesa? Nie ma kto go zastąpić. Po odejściu Antonio Rudigera Tuchel nie potrafił zachować defensywnej stabilności zespołu i Potter też nie jest w stanie jej przywrócić. Nawet, jak początkowo Chelsea traciła mało bramek to i tak dopuszczała rywali do wielu – jak na zespół tej klasy – sytuacji.
Największą nadzieję, jaką kibice The Blues mogli wiązać z zatrudnieniem Pottera to odblokowanie linii ataku. Na razie trzeba jednak poczekać. Jak dzisiaj wygląda najlepsze zestawienie ofensywy? Tego nie wie nikt. Kto jest liderem w tej formacji? Żaden piłkarz nie jest w stanie pociągnąć drużyny. W meczu z Arsenalem Chelsea nie potrafiła dłużej utrzymać się przy piłce i z bezradności posyłała dalekie podania w stronę napastników, którzy w walce powietrznej nie mieli szansy z rywalami. Kibice Chelsea muszą na razie uzbroić się w cierpliwość.
Tottenham umie grać w piłkę z czołówką Premier League. Ale musi chcieć
Pierwsza połowa Tottenhamu przeciwko Liverpoolowi? Flashbacki ze wszystkich meczów przeciwko mocniejszym zespołom w wykonaniu Spurs. Pasywność, brak chęci przejęcia inicjatywy, bezzębność w ofensywie i w efekcie 0:2. Druga połowa? Zupełnie inny zespół. Odważny, grający agresywnie, przejmujący inicjatywę i prowadzący grę. Zespół Antonio Conte zdołał strzelić tylko jedną bramkę, ale wyrównujący gol wisiał w powietrzu. Kilka(naście) minut więcej i Alisson pewnie musiałby wyciągać piłkę z siatki po raz drugi wczorajszego dnia. Kibice Tottenhamu po meczu mogą zadawać sobie tylko pytanie: a nie dało się tak grać od początku?
Przy okazji meczu Tottenhamu warto wspomnieć o powrocie Dejana Kulusevskiego, który po wejściu z ławki potrzebował niecałych dwóch minut, aby zanotować asystę. Pojawienie się Szweda na boisku było powiewem świeżości i pokazało też jak ważna w tym zespole jest jego kreatywność i umiejętność tworzenia przewagi dryblingiem.
Powrót Ibrahimy Konate to duże wzmocnienie defensywy Liverpoolu
Od początku sezonu defensywa Liverpoolu nie wygląda dobrze, a Jurgen Klopp próbuje nowych rozwiązań, aby ją poprawić. Może okazać się jednak, że żaden system nie będzie tak skuteczny, jak wejście do składu wracającego po kontuzji Ibrahimy Konate. Francuz zagrał już w wyjściowej jedenastce przeciwko Napoli w Lidze Mistrzów (wygrana 2:0), a z Tottenhamem – mimo braku czystego konta – był jednym z bohaterów pierwszego wyjazdowego zwycięstwa The Reds w tym sezonie.
Ibrahima Konate świetnie czyścił własne pole karne zaliczając 8 wybić, co jest najlepszym wynikiem zawodnika Liverpoolu w jednym spotkaniu w tym sezonie (oczywiście to też wypadkowa głębokiej obrony The Reds w drugiej połowie). W meczu z Tottenhamem Francuz wygrał też najwięcej pojedynków w powietrzu (7/8) i najczęściej odzyskiwał piłkę (11) w drużynie Jurgena Kloppa nie dając się też ani razu przedryblować. Konate to typ obrońcy, który dobrze czuje się w grze daleko od własnej bramki. Gra agresywnie oraz jest szybki i silny. Pozycja pół-prawego środkowego obrońcy jest także o tyle ważna, że musi on asekurować Trenta Alexandra-Arnolda, który w obecnym sezonie niemal w każdym meczu ma problemy w defensywie.
Co jeszcze działo się w 15. kolejce Premier League?
- Arsenal pokonał Chelsea na Stamford Bridge przełamując serię meczów pomiędzy big six, w których goście nie potrafili wygrać. Zespół Mikela Artety zagrał bardzo dobre spotkanie i po raz kolejny pokazał, że zasłużenie znajdują się na szczycie tabeli.
- Swoje spotkanie mimo gry w dziesiątkę przez prawie 70 minut wygrał Manchester City. Zespół Pepa Guardioli potrzebował do tego bramki z rzutu karnego w doliczonym czasie gry przeciwko Fulham.
- Coraz ważniejszą rolę w Leeds odgrywają młodzi zawodnicy. 21-letni Summerville po zwycięskim trafieniu na Anfield zapewnił zespołowi także 3 punkty z Bournemouth strzelając bramkę w 84. minucie. Asystował mu 19-letni Wilfried Gnonto, a jeszcze wcześniej na listę strzelców wpisał się 20-letni Sam Greenwood.
- Nie zatrzymuje się Newcastle, które wygrało 4:1 z Southampton (swoją drogą, wszystkie doniesienia z Anglii wskazują, że Ralph Hasenhuttl prawdopodobnie w tym tygodniu zostanie zwolniony z Southampton). Zespół Eddiego Howe’a od przerwy reprezentacyjnej zdobył 19 na 21 możliwych punktów.
- Unai Emery zaliczył debiut, jak z bajki w Aston Villi. Jego zespół na własnym stadionie pokonał Manchester United 3:1 i zagrał bardzo dobry mecz. Potrafił skutecznie bronić się w niskiej defensywie, wychodzić spod pressingu i zawiązywać szybkie, kombinacyjne ataki. Trudno przypomnieć sobie spotkanie za Gerrarda, w którym połączyliby te 3 elementy.
***
Kibiców Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskej