Po zeszłotygodniowej niespodziewanej porażce Raków Częstochowa miał ochotę na rehabilitację. Ta mogła przyjść w Radomiu. W meczu z Radomiakiem podopieczni Marka Papszuna pokazali swoją niezbyt pożądaną twarz. Częstochowianie byli anemiczni w formacji ataku, przez co można było się poczuć jak jesienią sezonu 2024/2025. Pachniało przepchniętym 1:0 meczem po golu w doliczonym czasie gry.
Inne plany mieli jednak gospodarze oraz Zoran Arsenić, który tylko wizualnie grał z zawodnikami w czerwonych trykotach. Bo to nie będzie żadna złośliwość, gdyż chorwacki defensor był winny obu straconym bramkom. Zauważył to także Marek Papszun, który ściągnął go z boiska w końcówce i wpuścił Leonardo Rochę. A tego przywitały gwizdy, ale to nic dziwnego.
Wracając jednak do kapitana Rakowa – przy pierwszej bramce został zakręcony przez Capitę, dając się bardzo łatwo ograć. Wszystko w wyniku braku decyzji o przerywaniu akcji, gdy ta dopiero się zaczynała przy linii bocznej, daleko od bramki. A później sfaulował Rafała Wolskiego w polu karnym. Nie był to ewidentnie jego dzień. Jak można jednak winić defensora, że nie poradził sobie z przebojowym Angolczykiem. Wszyscy w lidze wiedzą, na co go stać i co jest jego główną bronią. A on korzysta z niej w najlepszy sposób. W 48. minucie dostał długą, celną piłkę od Filipa Majchrowicza, wziął Arsenicia na plecy, później doskonale go wymanewrował i jeszcze lepiej wykończył akcję. Takie akcje można oglądać w kółko, a nie była to jedyna tego typu w tym meczu. W pierwszej połowie Capita też potrafił pokazać kibicom próbkę swoich umiejętności.
Słaby Raków nie odrobił strat
Chwilę przed straconą bramką mogło być 0:1, bo świetną szansę na gola miał Jonatan Braut Brunes, ale strzał głową Norwega odbił Majchrowicz. I to właśnie po tym rzucie rożnym poszła kontra bramkowa. Radomiak prowadził zasłużenie, a później poprawił jeszcze za sprawą wykorzystanej przez Roberto Alvesa jedenastki. Częstochowianie nie pozostali jednak bierni i zdołali złapać kontakt dosłownie chwilę później. Do bramki gospodarzy trafił Brunes wykorzystując dosyć przypadkową sytuację, dzięki wygranej główce przez Lamine’a Diaby’ego-Fadigę.
Gol norweskiego napastnika nie oznaczał jednak szaleńczej pogoni. Nie było pięknego comebacku i odrabiania strat. Mecz zamknął Radomiak za sprawą Mauridesa. Dobre podanie do Michała Kaputa wprowadzonego minutę wcześniej Zie Ouattary spowodowało, że Polak miał okazję obsłużyć Brazylijczyka, a ten pokonał Kacpra Trelowskiego. A mogło być jeszcze wyżej, bo przed końcem regulaminowego czasu gry Abdoul Tapsoba z bliskiej odległości trafił w poprzeczkę.
Wynik nie jest zaskoczeniem dla osób, które oglądały mecz w Radomiu. I poprzednie mecze Rakowa też. Medaliki mają spory problem natury ofensywnej, a dodatkowo zaczęła im srogo przeciekać defensywa – a przecież w poprzednim sezonie to ona była najmocniejszym punktem drużyny spod Jasnej Góry. A Radomiak jest kolejną drużyną, która była w stanie wykorzystać tę słabość.