Arsenal i Tottenham znakomicie rozpoczęły sezon – od czterech zwycięstw i jednego remisu. Więcej punktów od obu zespołów zdobył tylko Manchester City, więc dziś na Emirates Stadium toczyła się walka o to, aby utrzymać dystans do zespołu Pepa Guardioli.
Mikel Arteta przygotował na ten mecz podobny plan, jak z Manchesterem United
Arsenal nie był – jak zwykle – zespołem, który za wszelką cenę chce utrzymywać się długo przy piłce i konstruować ataki pozycyjne. Gospodarze pozwalali rywalom na posiadanie futbolówki (w pierwszej połowie Tottenham wygrał tą statystykę 61%-39%), ale priorytetem było dla nich, aby nie przenieśli gry na ich połowę. Zespół Ange’a Postecoglou próbował odważnie wyprowadzać piłkę od bramki i choć często dobrze się na to patrzyło to popełnili kilka błędów, które kończyły się dogodną okazją dla rywali. Arsenal objął jednak prowadzenie w inny sposób. Po strzale Saki piłka odbiła się od Cristiana Romero i wpadła do siatki. Zespół Mikela Artety w ofensywie bardzo często szukał Anglika na prawym skrzydle w sytuacji, kiedy ma miejsce, aby się rozpędzić. Przynosiło to wymierne korzyści, ponieważ z Saką nie radził sobie Udogie.
Po objęciu prowadzenia Arsenal nie potrafił utrzymać podobnej intensywności w grze bez piłki, bronił niżej i w efekcie Tottenham miał okazje na zawiązanie ataku pozycyjnego. Najpierw Kanonierzy otrzymali poważne ostrzeżenie po akcji prawą stroną i strzale Johnsona, który świetnie zatrzymał Raya, a później po dograniu Maddisona z prawego skrzydła i uderzeniu Sona goście mogli cieszyć się z wyrównania.
Po przerwie emocje poszły w górę
W 54. minucie Arsenal otrzymał rzut karny za zablokowanie strzału ręką przez Cristiana Romero. Jedenastkę wykorzystał Bukayo Saka, natomiast gospodarze cieszyli się z prowadzenia zaledwie minutę. Kilkadziesiąt sekund później Jorginho w bardzo prostej sytuacji stracił piłkę, a Tottenham znowu wyrównał za sprawą tego samego duetu – podawał Maddison, strzelał Son. O ile w pierwszej połowie to raczej Kanonierzy kontrolowali spotkanie, tak w drugiej na boisku zrobiło się bardzo chaotycznie. Taki bieg zdarzeń śmiało można łączyć z zejściem Rice’a w przerwie, który musiał nabawić się drobego urazu.
Ange Postecoglou może być zadowolony ze swojego zespołu. Co prawda zdarzały im się błędy w wyprowadzeniu piłki i przy lepszej skuteczności Arsenal w pierwszej połowie mógłby już wypracować solidną zaliczkę, ale Tottenham się podniósł i nawiązał równorzędną walkę na terenie rywala, który obecny projekt buduje o wiele więcej czasu.