AC Milan mógł szybko zrehabilitować się po sobotniej porażce 1:5 z Interem – najwyższej derbowej porażce od sierpnia 2009 roku. Ta sromotna porażka mogła dodać za to nieco pewności siebie piłkarzom Newcastle. „Sroki” wróciły do Ligi Mistrzów po 20 latach, świat Champions League jest dla nich czymś nowym.
Widoczne obycie z rozgrywkami
Od samego początku widać było, który zespół jest faworytem tego spotkania. AC Milan zdecydowanie przeważał, z minuty na minutę tworząc sobie coraz więcej bramkowych sytuacji. Brakowało jednak skuteczności i chłodnej głowy w decydujących momentach. Dodatkowo przyjezdni mieli między słupkami Nicka Pope’a. Gdyby nie angielski bramkarz, ekipa Eddiego Howe’a mogłaby do szatni schodzić z kilkubramkową „zaliczką” w plecy.
„Sroki” wyglądały na ludzi spiętych, których przerosła ranga tego meczu. Brakowało werwy i kogoś, kto pociągnie drużynę do walki. Tak naprawdę pierwsze 15 minut Newcastle stać było tylko na obronę. Z biegiem czasu zaczęli się co prawda coraz bardziej otwierać, lecz nie potrafili sobie wykreować dogodnych okazji. Znakomicie z gry odcinany był Alexander Isak. „Rossoneri” przeważali w środku pola i szukali swoich szans – zwłaszcza lewą stroną, po której biegał Rafael Leao. Pierwsza połowa dostarczyła nam wielu sytuacji gospodarzy, otwartego i intensywnego spotkania. Szkoda tylko, że brakowało goli…
Uspokojenie zapału przez gospodarzy
Wydawało się, że dobrą pierwszą połowę AC Milan co najmniej powtórzy w drugiej części. Jednak nic bardziej mylnego. Z „Rossonerich” tak jakby… uszło powietrze. Niewidoczni byli skrzydłowi, brakowało tej werwy co w pierwszych minutach meczu. Nie było błysku i chęci do grania. Tak, jakby Stefano Pioli wyłączył u swoich podopiecznych prąd w przerwie. Jedyne, na co było stać Milan, to pojedyncze zrywy. Newcastle z kolei zupełnie nie potrafiło się odgryzać. Goście nie istnieli w ataku, tak naprawdę tylko się bronili. Tyle że gospodarze i tak nie potrafili znaleźć sposobu na przebicie się przez wieże, jakie w swojej obronie mają „Sroki” w postaci Svena Botmana czy Dana Burna.
Wszystkie stałe fragmenty gry były natychmiast wybijane. Podopieczni Stefano Piolego zasługiwali na zwycięstwo w tym meczu, ale grzeszyli nieskutecznością. Nad stadionem wisiał gol, lecz im dłużej nie strzelali go „Rossoneri”, tym częściej można było odnieść wrażenie, że lada chwila padnie jakiś przypadkowy gol dla ekipy Eddiego Howe’a.
To Milan grał lepiej na przestrzeni całego spotkania. Nawet jeśli w drugiej części spotkania stwarzał sobie mniej sytuacji to i tak dalej próbował. Widać było, że próbuje wszystkiego i nie zamierza odpuścić. A gdyby kibicom Milanu było mało, to w 81. minucie z kontuzją zszedł Mike Maignan.
Brak skuteczności i uraz podstawowego bramkarza. Sympatycy „Rossonerich” mieli lepsze wieczory w ostatnim czasie w Champions League. Za to Newcastle wywozi z San Siro cenny remis, nie tracąc przy tym bramki.
AC Milan – Newcastle 0:0