Parafrazując klasyka, są takie rzeczy, o których się fizjologom nie śniło. Thomas Tuchel jest związany z Bayernem Monachium umową, która powinna obowiązywać do końca czerwca 2025 roku. W lutym klub zaoferował szkoleniowcowi wcześniejsze zakończenie współpracy. Kilka miesięcy później zmienił jednak zdanie, ale tym razem to Tuchel odmówił dalszego trenowania Bawarczyków. Rozeszli się w przyjaźni, a potem żyli długo i szczęśliwie? Nie do końca.
Tuchel zarobi… Dzięki braku rozsądku działaczy
Jak wskazuje Florian Plettenberg ze Sky Sport DE, Thomas Tuchel otrzyma wkrótce odprawę wartą znacznie powyżej 10 mln euro. Co więcej, cały sztab ma zagwarantowaną wypłatę pensji do końca czerwca 2025 roku. Powyższego nie zmieni nawet sytuacja, w której Niemiec znalazły sobie nowego pracodawcę. Im bardziej zastanawiamy się nad logiką takiego rozwiązania, tym bardziej jesteśmy przekonani, że w Bawarii stracili kontakt z rzeczywistością.
Załóżmy bowiem, że działacze Die Roten w lutym wstrzymaliby się z decyzją. Wówczas Tuchel nie miałby wiele do gadania, tylko kontynuowałby pracę zgodnie z warunkami obowiązującej umowy. Ta gwarantuje mu ponad 10 mln euro za sezon. Mimo to, działacze wymusili wcześniejsze rozstanie. Zrobili to na warunkach korzystnych dla Niemca, zobowiązując się do wypłaty reszty kontraktu. Uznali, że muszą zakończyć współpracę niezależnie od niekorzystnych warunków ekonomicznych. Postąpili pod wpływem emocji, szybko żałując pochopnego rozwiązania problemu.
Nic dziwnego, że niemiecki szkoleniowiec nie był nastawiony na pozostanie w Bawarii. Otrzyma roczną pensję, a dodatkowo będzie mógł podjąć pracę w nowym klubie, gdzie również nie powinien narzekać na niskie zarobi. Czy nie lepiej było wypłacać Tuchelowi pensję przez kolejny rok, ale mieć go dostępnego „w razie czego”? Najwyraźniej taka koncepcja była nieznana osobom decyzyjnym. Bayern Monachium stracił trenera, ale i tak musi mu wypłacić resztę pensji. Cyrk.