Spotkanie z ostatnią w tabeli Almerią (która nie zaliczyła w tym sezonie jeszcze ani jednego zwycięstwa!), miało być dla FC Barcelony miłą odmianą od ostatnich rozczarowujących wyników i obowiązkiem do zdobycia kompletu punktów przed własną publicznością. Cóż, Barcelona Xaviego znów pokazała jednak, że i takie zadanie potrafi przybrać rangę karkołomnego.
Barca żywiołowa w ataku i wciąż chaotyczna w obronie
Początek spotkania w wykonaniu gospodarzy był naturalnie z wielu powodów bardzo energiczny. Piłkarze Xaviego szybko zaczęli kreować sobie sytuacje bramkowe i nabijać współczynnik xG, który w przypadku tej drużyny zaczął stawać się już swoistą kliszą. Żeby nie być gołosłownym – w 8. minucie zupełnie niekryty Sergi Roberto uderzał celnie po dobrym dośrodkowaniu Raphinhi. Luis Maximiano wykazał się w tej sytuacji niezłym refleksem. Chwilę później celnie uderzał Joao Cancelo, a następnie tuż obok słupka Raphinha. Almeria zapędzała się od czasu do czasu do szesnastkę Blaugrany (co już mogło dawać pewien niepokój fanom Barcy), ale wiele z jej poczynań nie wynikało. Gospodarze nie poprzestawali na kolejnych niewykorzystanych okazjach i ich starania przełożyły się na pierwszego gola w 33. minucie. Po dośrodkowaniu Ilkaya Gundogana z rzutu rożnego celnie uderzał Ronald Araujo, a po interwencji Maximiano futbolówka trafiła wprost pod nogi Raphinhii. Brazylijczyk bez problemu umieścił piłkę w siatce z bliskiej odległości.
Barcelona w ostatnich latach zdążyła przyzwyczaić nas jednak do problemów ze spokojnym utrzymywaniem prowadzenia i przysłowiowym „zabijaniem” meczów. Nie inaczej było i dziś, nawet z tak nisko notowaną drużyną jak Almeria. W 41. minucie Sergio Arribas zagrał krótkie prostopadłe podanie do wysuniętego Leo Baptistao, a ten podcinką pokonał Inakiego Penę. Z początku wydawało się, że napastnik Indalicos był na pozycji spalonej. Po analizie VAR okazało się jednak, że fatalnie ustawiony w rozkroku Araujo wyznaczał strefę, w której podanie do Baptistao nie naruszało przepisów. W ten sposób Barcelona odebrała sobie komfort schodzenia do szatni w roli ekipy prowadzącej.
Barcelona zapomniała wciąć obronę na mecz?
Na drugą połowę za Andreasa Christensena i Joao Felixa weszli Jules Kounde oraz Ferran Torres. Ten drugi wniósł pozytywny impakt niemalże momentalnie. Przed 50. minutą Hiszpan miał dwie znakomite sytuacje na zdobycie gola (w obu przypadkach dobrze 23-latka swoimi zagraniami znajdował Robert Lewandowski), ale formą między słupkami ponownie błysnął Maximiano. Powtarzał się więc scenariusz z niezliczonej już liczby spotkań Barcy, gdzie zespół Xaviego jako strona dominująca kreował sobie sporo sytuacji w ataku, ale nie potrafił ich wykorzystać. Jednocześnie w środku pola Duma Katalonii pozostawiała ogromne dziury dla rywali, przez co przeciwnicy mogli próbować swoich szans poprzez szybkie ataki.
Mocnym punktem gry Blaugrany były dzisiaj stałe fragmenty, bite w większości przez Raphinhę. Przyniosły sporo zagrożenia oraz gola w pierwszej połowie – sprawdziły się i w drugiej odsłonie zmagań z Almerią. W 60. minucie wspomniany Raphinha posłał kolejne udane dośrodkowanie, którego odbiorcą był Sergi Roberto. Kapitan FC Barcelony sprytnie uderzył głową na dalszy słupek, zaskakując tym bramkarza gości. Problem w tym, że… gol ten nie powinien zostać uznany. Jak pokazały dalsze powtórki sytuacji sprzed stałego fragmentu, ostatni futbolówki dotykał Alejandro Balde, a nie obrońca Almerii. Sędziowie VAR najwyraźniej przegapili jednak tę „drobnostkę” i decyzja o przyznaniu gola Barcelonie nie uległa zmianie.
Sergi Roberto z prawdziwie kapitańskim występem
To jedynie zachęciło Almerię do ponownego spróbowania swojego szczęścia pod bramką Barcy. W 71. minucie Barca popełniła niewyobrażalną wpadkę we własnym polu karnym. Inaki Pena wyskakujący do dośrodkowania zderzył się z blokującym go Ronaldem Araujo. W konsekwencji, piłka wpadła pod nogi Edgara Gonzaleza. Środkowemu obrońcy Almerii pozostało uderzyć w światło pustej bramki, czego nie omieszkał zrobić. Koszmar na jawie dla Dumy Katalonii i jej fanów trwał w najlepsze.
Z pomocą kolegom desperacko walczącym o wygraną przyszedł Sergi Roberto. Kapitan FC Barcelony w 83. minucie wykończył ładne podanie Roberta Lewandowskiego i dał gospodarzom trzeciego gola na wagę zwycięstwa. Chociaż tyle z pozytywnych wiadomości dla Xaviego, który wciąż ma wiele rzeczy do poprawy w grze swojej drużyny.