Bale idealnym uzupełnieniem tercetu Tottenhamu?

Gdy we wrześniu ubiegłego roku ogłoszono, że do Tottenhamu powraca Gareth Bale, większość fanów Premier League była podekscytowana takim ruchem Spurs. W oczach wielu kibiców Walijczyk miał stać się jedną z gwiazd ligi i być kluczowym piłkarzem w układance Jose Mourinho. W końcu White Hart Lane opuszczał jako najlepszy zawodnik zespołu i jeden z najlepszych całej Premier League, a Real Madryt nieprzypadkowo płacił za niego 100 mln euro. Co więcej, Bale do Tottenhamu wracał jako dwukrotny zdobywca mistrzostwa Hiszpanii, czterokrotny zwycięzca Ligi Mistrzów i strzelec trzech goli w finałach tych rozgrywek.

REKLAMA

Szczerze mówiąc, osobiście nie byłem jakoś tak bardzo podekscytowany tym transferem. Pomimo wszystkich sukcesów, jakie Bale osiągnął w Realu oraz tego, że pozyskując go Królewscy pobili ówczesny rekord transferowy, nie można zapominać, że Walijczyk notorycznie zmagał się z kontuzjami. Tylko w dwóch pierwszych sezonach rozegrał on więcej niż 3000 minut, co grając jeszcze w Anglii było dla niego normą. Ponadto w ostatnim sezonie uzbierał tylko 1260 minut, a nawet jeśli był zdrowy, Zinedine Zidane regularnie pomijał go przy wyborze podstawowej jedenastki. Z kolei sam Bale wydawał się być już zawodnikiem po drugiej stronie rzeki, który najlepsze lata ma dawno za sobą. Tak naprawdę na Tottenham Hotspur Stadium przychodził piłkarz nieprzygotowany fizycznie, którego forma w ostatnich latach gwałtownie poszybowała w dół.

Trudne początki

Pomimo tego, że Gareth Bale zawodnikiem Kogutów został 19 września ubiegłego roku, to debiutował dopiero miesiąc później, 18 października. Miało to związek oczywiście z kontuzją, z którą zmagał się Walijczyk jeszcze w okresie przygotowawczym. Natomiast debiut od pierwszej minuty w lidze miał miejsce dopiero 8 listopada w meczu z West Bromem. Bale wychodził w podstawowym składzie w Lidze Europy, ale umówmy się, że w tych rozgrywkach Jose Mourinho dawał szanse przede wszystkim rezerwowym. W następnych spotkaniach 31-latek albo wchodził na boisko z ławki, albo w ogóle się z niej nie podnosił. Spurs byli wówczas w ścisłym gronie kandydatów do mistrzostwa, więc Mourinho nie miał powodów, aby mieszać w wyjściowej jedenastce.

Podstawowym wyborem na prawej pomocy, pozycji na którą docelowo ściągany był Bale, był Steven Bergwijn. Holender, co prawda, nie dawał bramek ani asyst, ale za to ciężko pracował w defensywie i wypełniał zadania nakreślone mu przez trenera. W związku z tym, że w tamtym okresie Koguty mierzyły się głównie z zespołami z czołówki, w których Tottenham bardziej niż na ofensywie, skupiał się na bronieniu dostępu do własnej bramki, do Bergwijna nie można było mieć większych zastrzeżeń. Jako, że w ataku szalał duet Harry Kane i Hueng-Min Son i to oni zapewniali liczby, zawodnik w stylu Holendra był Mourinho bardziej potrzebny niż Bale.

Kane i Son nie wystarczą

Dopóki Kane i Son byli w nieziemskiej formie, dopóty Tottenham był w grze o mistrzostwo. Wszystko zaczęło się sypać, gdy Anglik z Koreańczykiem obniżyli nieco loty. To, że obaj nie będą w stanie przez cały sezon utrzymać takiej dyspozycji było wiadome. Problem polegał na tym, że Tottenham nie był na to przygotowany. Z biegiem czasu Koguty zaczęły osuwać się w tabeli coraz niżej, a wraz z kontuzją Kane’a sięgnęły dna. Bez swojego najlepszego strzelca i asystenta, Tottenham kompletnie nie potrafił kreować sytuacji, a Mourinho nie wiedział kim go zastąpić. Nie sprawdzał się ani nominalny napastnik Carlos Vinicius, ani Steven Bergwijn, ani Erik Lamela, ani Lucas Moura, ani Gareth Bale – ten, który przed sezonem miał być jedną z gwiazd całej ligi. Cała ta piątka w Premier League, aż do 25. kolejki i meczu z West Hamem, rozgrywanego tydzień temu, zdobyła łącznie tylko dwie bramki.

Aż wreszcie nastąpiło przebudzenie. W ostatnim meczu, przeciwko Burnley, Bale dwukrotnie trafił do siatki i dorzucił jeszcze asystę. Ponadto był najlepszy na boisku i po raz pierwszy w tym sezonie mieliśmy okazję zobaczyć, jak zabójczy może być ten tercet ofensywny, kiedy Walijczyk jest w dobrej formie. Niemniej jednak, przebłyski tej dyspozycji mogliśmy zobaczyć już nieco wcześniej. Skrzydłowy Tottenhamu w ostatnich czterech spotkaniach zdobył cztery bramki i zaliczył trzy asysty. Mimo, że dwa z nich to mecze w 1/16 finału Ligi Europy przeciwko Wolfsbergerowi, to i tak nie sposób nie zauważyć renesansu formy 31-letniego zawodnika. Bale w ostatnich tygodniach wreszcie wygląda jak zawodnik, na którego czekali kibice.

Nie tylko Bale

Jednak wyróżnianie tylko i wyłącznie Bale’a byłoby nie w porządku w stosunku do innych graczy z formacji ataku Kogutów. Owszem, dobra dyspozycja Walijczyka, jest najbardziej zauważalna i to on skradł show w ostatnim meczu, jednak nie sposób przejść obojętnie obok formy innych ofensywnych graczy Spurs. Lucas trafiał do siatki w trzech z czterech ostatnich meczów, w Lidze Europy skuteczny jest Carlos Vinicius, Erik Lamela również gra lepiej niż wcześniej, a bohaterem rewanżowego spotkania z Wolfsbergerem niespodziewanie został Dele Alli, który w oczach Jose Mourinho wydawał się być już skreślony. Nagle, Portugalczyk ze strzeleckiej posuchy, w formacji ofensywnej ma kłopot bogactwa.

Od pewnego czasu Mourinho zdecydował się na bardziej ofensywne zestawienie swojej drużyny. Tanguya Ndombele przesunął z „10” na pozycję numer „8”, przez co w składzie może zmieścić więcej zawodników nastawionych głównie na atak. Początkowo nie sprawdzało się to najlepiej, gdyż pomimo większej liczby graczy nastawionych na atak, Tottenham i tak miał problem ze strzelaniem goli. Jednak, w ostatnich tygodniach, gra ofensywna Kogutów zaczęła się zazębiać. I trzeba przyznać, że zwyżka formy atakujących nie mogła przyjść w lepszym momencie. Przeciwnicy coraz częściej rozszyfrowywali grę Spurs i do zdobycia bramki potrzeba było czegoś nowego. W ostatnim czasie gwarantują to właśnie nie tylko Kane i Son, ale też inni gracze z formacji ataku. Przykład tego dał wczoraj właśnie Gareth Bale.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,655FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ