W 5. kolejce Premier League doszło do starcia pomiędzy dwoma głównymi kandydatami do mistrzostwa, czyli Arsenalem i Manchesterem City. Po tym spotkaniu omówiliśmy sposób bronienia Kanonierów w dziesiątkę, a z innych meczów zajęliśmy się następującymi tematami: siła kontrataków Chelsea, zmiany Unaia Emery’ego, wykorzystanie przestrzeni przez Liverpool oraz brakujący element Brighton. Zapraszamy do lektury.
Najmocniejszą bronią Chelsea są kontrataki
Kiedy na Stamford Bridge dochodziło do niespodziewanej zmiany trenera, zwolnienie Mauricio Pochettino tłumaczono wizją właścicieli, którzy chcieli szkoleniowca preferującego styl gry bardziej nastawiony na kontrolę meczów oraz posiadanie piłki. W ten sposób Enzo Maresca wprowadził Leicester do Premier League i taki sposób gry ma wprowadzić do Chelsea, która ma potencjał personalny, aby wygrywać mecze w tym stylu. 10 punktów po 5 meczach to dobry dorobek The Blues, ogólnego poziomu gry też raczej nie powinniśmy krytykować, natomiast styl gry jest inny niż to, czego spodziewaliśmy się przed sezonem.
Najgroźniejszą bronią Chelsea nie jest obecnie zamykanie rywali na własnej połowie i kontrolowanie meczu, a szybkie ataki. Po golach strzelanych wykorzystując przestrzeń w środku pola lub za linią obrony rywala podopieczni Enzo Mareski zagrali najlepsze mecze w tym sezonie, wygrywając wysoko z Wolves (6:2) oraz z West Hamem w tej kolejce (3:0). W sobotnim starciu Młoty miały wyższe posiadanie piłki i zanotowały prawie dwa razy więcej kontaktów z piłką na połowie atakowanej oraz w ostatniej tercji boiska, ale to Chelsea stworzyła większe zagrożenie pod bramką. W spotkaniach, w których The Blues częściej byli przy piłce prezentowali się gorzej. Przeciwko nisko ustawionemu Crystal Palace ich tempo ataków było za wolne, natomiast w rywalizacji z Bournemouth, które ustawiało się wysoko przez długi czas mieli problem, aby w ogóle podejść pod pole karne przeciwnika.
Unai Emery uratował zmianami już kilka punktów w tym sezonie Premier League
W pierwszej połowie w meczu z Wolves (3:1) Aston Villa wyglądałaby na zespół, który po rywalizacji w Lidze Mistrzów nie ma energii lub nie jest w stanie zmotywować się na zwykły mecz ligowy. Aby gonić jednobramkową stratę Unai Emery już w przerwie dokonał podwójnej zmiany, ściągając dwóch zawodników, którzy w atakach pozycyjnych mieli zapewniać szerokość. Digne’a i McGinna (któremu dokuczał uraz) zastąpił Maatsenem oraz Baileyem. Gra widocznie poprawiła się jednak dopiero po kolejnej podwójnej zmianie, gdy na boisku pojawili się Barkley i Duran, a plac gry opuścili Ramsey oraz Onana. Aston Villa wyrównała w 73. minucie, a następnie przed końcowym gwizdkiem sędziego dołożyła jeszcze trzy gole.
Zwycięstwo przed tygodniem, przeciwko Evertonowi (3:2), również możemy zapisać w dużej mierze na konto trenera. The Villans również poprawili się w drugiej połowie i z wyniku 1:2 wyciągnęli na 3:2. Emery przeprowadzał wówczas zmiany według podobnego schematu, z tą różnicą, że nie miał do dyspozycji Leona Baileya. Wprowadzenie na boisko Barkleya pomaga zespołowi przejąć większą kontrolę nad meczem i daje większą płynność gry. Kiedy Aston Villi nie idzie – hiszpański szkoleniowiec ma asa w rękawie w postaci wdrożenia planu B.
Liverpoolowi nie można zostawić przestrzeni
Liverpool już w środku tygodnia odkupił winy za porażkę z Nottingham Forest na Anfield (0:1) przekonująco wygrywając z Milanem na San Siro (3:1), a w ten weekend dopisał kolejne 3 punkty do ligowej tabeli pokonując Bournemouth (3:0). Choć początek spotkania mógł sugerować, że rywale mogą nawiązać walkę z The Reds, tak po pierwszym strzelonym golu podopieczni Arne Slota korzystali na ofensywnym nastawieniu Bournemouth i regularnie wyprowadzali groźne ataki. Wisienki dały Liverpoolowi przestrzeń do atakowania, a w takich sytuacjach ofensywa The Reds jest nie do zatrzymania.
Przy pierwszym golu gospodarze wykorzystali obszar za linią obrony Bournemouth jednym dalekim podaniem od Konate. Później główną przestrzenią, którą eksploatowali była ta pomiędzy formacją defensywy, a pomocy rywali. Zespół Arne Slota bardzo dobrze mijał pressing Bournemouth, stosował mądre rotacje w rozegraniu, aby utrudnić krycie przeciwnikom, często przyspieszali grę na jeden kontakt i dzięki temu regularnie znajdowali wolnego piłkarza w wyżej wspomnianej strefie, który mógł kontynuować szybki atak. Wydaje się, że najlepszym sposobem, aby zatrzymać Liverpool jest zamknięcie przestrzeni za linią obrony oraz między liniami, a zostawienie jej przed głęboko broniącym zespołem. Tak zrobiło Nottingham i udało im się zneutralizować The Reds. Reszta próbowała innego podejścia i prędzej, czy później była karcona.
Brighton potrafi kontrolować mecze, ale musi poprawić atak pozycyjny
Taki wniosek po meczu, w którym Brighton strzeliło dwa gole przeciwko Nottingham Forest, które na początku sezonu broni bardzo dobrze być może jest zaskakujący, natomiast liczba stworzonych sytuacji w niedzielnym starciu na The Amex w porównaniu do dominacji w posiadaniu piłki i prowadzeniu gry na połowie przeciwnika. Okazje, które stworzyli sobie podopieczni Fabiana Hurzelera zostały wycenione przez model goli oczekiwanych (xG) na mniej niż jedną bramkę (0,94 xG).
Brighton pod wodzą Fabiana Hurzelera potrafi przejąć kontrolę nad meczem, ich kultura gry jest bliska zespołów z najwyższej półki. Dzięki temu nie dopuszczają rywali w pobliże własnego pola karnego. Według modelu spodziewanego zagrożenia (Expected Threat) żaden zespół nie pozwala rywalom na tak niewiele, a zespół Fabiana Hurzelera ma czwarty najwyższy wskaźnik xT w Premier League. W skrócie – oznacza to, że mają dużą przewagę terytorialną, gra toczy się blisko pola karnego przeciwnika. Brakującym elementem jest jednak tworzenie szans. Dobrym przykładem są mecze, w których grali w przewadze po czerwonej kartce dla przeciwnika. W końcówce meczu z Nottingham patrząc na przebieg boiskowych wydarzeń trudno było zauważyć, że Morgan Gibbs-White wyleciał z boiska, a przeciwko Arsenalowi nie mogli znaleźć sposobu na wejście w pole karne. Brighton notuje dobry początek, generalnie gra dobrze, ale przy kilku drobnych poprawkach mogą stać się jeszcze lepsi.
Arsenal wzorowo zaparkował autobus, ale na zwycięstwo nie wystarczyło
Prowadzisz do przerwy z Manchesterem City 2:1, ale pod sam koniec pierwszej połowy tracisz zawodnika. Przez całą drugą połowę musisz bronić w dziesiątkę na terenie mistrza Anglii, gdzie nikt nie odniósł zwycięstwa od prawie dwóch lat. Brzmi jak mission impossible. Do wywiezienia kompletu punktów z Etihad Stadium Kanonierom zabrakło kilkudziesięciu sekund. W doliczonym czasie gry po szybko wykonanym rzucie rożnym gospodarze dopięli swego, choć po opadnięciu emocji ten punkt bardziej będą doceniać w Londynie.
Mikel Arteta na drugą połowę wyjechał z szatni autobusem i ustawił go we własnym polu karnym. Manchester City po zmianie stron miał aż 88% posiadania piłki i oddał 26 strzałów, ale sytuacja Johna Stonesa, po której piłka wpadła do siatki była pierwszą klarowną okazją w drugiej części gry. Arsenal bronił w ustawieniu 5-4-0, często przechodząc nawet na 6-3-0, nie wyprowadzał żadnych kontrataków, ale skutecznie realizowali nakreślony przez trenera plan. Cały zespół Kanonierów imponował w przesuwaniu za piłką. Mimo gry w dziesiątkę świetnie bronili własnego pola karnego, blokowali sporo strzałów i zamykali odpowiednie strefy utrudniając Manchesterowi City wejście z piłką w pole karne, a na posterunku często był również David Raya. Arsenal coraz częściej broni w niskim bloku, a druga połowa przeciwko Obywatelom była dobitnym przykładem, że gdyby The Gunners chcieli grać każdy mecz na 0:0, to pewnie w około 90% przypadków by im się to udało.
Co jeszcze wydarzyło się w 5. kolejce Premier League?
- Tottenham odniósł ważne zwycięstwo po dwóch porażkach z rzędu. Drużyna Ange’a Postecoglou w domowym meczu pokonała Brentford (3:1), a świetny występ zanotował James Maddison.
- Crystal Palace ciągle pozostaje jedynym zespołem, który w tym sezonie jeszcze nie prowadził w meczu, ale bezbramkowy remis na własnym stadionie z Manchesterem United to wynik, który powinien ich zadowalać.
- Pierwsze punkty w tym sezonie zdobyło Southampton. Zespół Russela Martina przed własną publicznością zremisował z innym beniaminkiem, Ipswich Town (1:1).
- Zera w rubryce „punkty” nie widzi już także Everton. Podopieczni Seana Dyche’a w trzecim ligowym meczu z rzędu objęli prowadzenie i trzeci raz nie wygrali, ale z Leicester (1:1) udało im się zdobyć chociaż jedno „oczko”.
- Pierwszą porażkę w tym sezonie poniosło Newcastle, które na Craven Cottage zaprezentowało się słabo i zasłużenie przegrało z Fulham (1:3). Zespół Marco Silvy po porażce w 1. kolejce z Manchesterem United nie przegrał czterech kolejnych meczów.
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej