Ancelotti nauczył Real cierpieć, ale ten sezon pokazał, że pora na zmiany

Carlo Ancelotti przy drugim podejściu jako trener Realu Madryt prowadził zespół w 231 meczach i już teraz wiemy, że doda do nich jeszcze tylko 3 spotkania. Wraz z końcem tego sezonu przestanie pełnić obowiązki menadżera Los Blancos i przeniesie się do Brazylii, gdzie zostanie pierwszym w historii zagranicznym selekcjonerem Canarinhos. Jego powrót do Realu był pełen sukcesów, dzięki czemu Włoch zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach klubu z Madrytu. Wszystko jednak ma swój początek i koniec, a  ten sezon dobitnie pokazał, że to dobry moment na pożegnanie.

Zacznijmy od tego, co dobre

Przede wszystkim Ancelotti idealnie wpisał się w profil trenera, jakiego potrzebował Real Madryt. I nic dziwnego, że Florentino Perez zdecydował się zaufać mu po raz drugi. Umiejętność zarządzania szatnią składającą się z piłkarzy wybitnych to coś, czego nie można mu odmówić. Do tego należy dodać coś, co szczególnie powinien doceniać prezes Los Blancos – Włoch nigdy nie narzekał przed kamerami, nie domagał się transferów czy zmian. Pracował na materiale, jaki miał dostępny i nie próbował wymuszać reakcji na zarządzie poprzez kontakty z mediami.

REKLAMA

W takim klubie jak Real Madryt najważniejsze są ostatecznie i tak trofea, a te broniły pracę Carlo Ancelottiego ponad wszystko inne. Tylko przy drugim podejściu dwukrotnie wygrywał Ligę Mistrzów, mistrzostwo i Superpuchar Hiszpanii i Superpuchar UEFA. Do tego po jednym trofeum za Klubowe Mistrzostwo Świata, Puchar Interkontynentalny i Puchar Króla. 11 trofeów na przestrzeni 4 sezonów, i łącznie 15 w dwóch podejściach, co czyni go najbardziej utytułowanym trenerem w historii Królewskich. Po prostu legenda.

Ancelotti pokazał też, że potrafi rozwijać i wykorzystywać poszczególnych zawodników, chociaż oczywiście nie z każdym mu się udało. To dzięki niemu ogromny rozwój zanotował Vinicius Junior, który nauczył się zachowywać zimną głowę pod bramką rywala. Włoch pomógł Fede Valverde stać się piłkarzem kompletnym, a także pokazał światu, jaki potencjał ofensywny drzemie u Jude’a Bellinghama. Potrafił przekonać Eduardo Camavingę do gry na lewej obronie, a Aureliena Tchouameniego do występów jako stoper.

Dlaczego więc lepiej, że Real Madryt i Carlo Ancelotti rozstaną się już teraz?

O pracy Carlo Ancelottiego w Realu Madryt można by pisać prace naukowe. Jego wkład w historie Realu Madryt jest niezaprzeczalny. Skoro jednak ostatecznie nie wypełni on swojego kontraktu i rozstanie się z Los Blancos wcześniej, tak oznacza to, że pewna formuła się wypaliła.

Problemy zacznijmy od tego, jak grał Real Ancelottiego. Włoch słynie z tego, że najlepsi zawodnicy mają u niego pod wieloma względami wolną rękę. Ofensywa jest niemal w pełni oddana umiejętnością indywidualnym piłkarzy. Inaczej w defensywie, gdzie wszystko musi być idealnie poukładane, a zawodnicy muszą wywiązywać się z postawionych im zadań. Tak też można było opisywać Królewskich pod Carletto. Real zwłaszcza w meczach z drużynami na podobnym do siebie poziomie wychodził z nastawieniem na cierpienie, grę w niskim bloku i wyczekiwanie na moment do przejęcia piłki i wykonania szybkiego ataku.

Real Ancelottiego nie należał do drużyn proaktywnych

Zespół próbował złapać rywala na wykroku, ale rzadko kiedy sam wymuszał błędy. Raczej czekał na pomyłkę któregoś z zawodników drużyny przeciwnej. Był zespołem szalenie reaktywnym. Z tego powodu niemalże mitem obrosło powiedzenie, że Real potrafi wykorzystywać minuty sprzyjające. To prawda, że kiedy już drużyna Ancelottiego „poczuła krew”, tak potrafiła zmieniać przebieg rywalizacji i odwracać wyniki meczów. Musiała jednak to robić, bo nie potrafiła od początku narzucić rywalom swoich warunków gry. Potrzebowała do tego dodatkowego bodźca, którym najczęściej była stracona bramka. Nawet jednak wtedy najczęściej decydowały indywidualne umiejętności piłkarzy, którzy są wybitni w skali światowej.

W drużynie Realu Madryt panował chaos, który dla lepszego przekazu nazywano „siłą przyjaźni” czy „magią Santiago Bernabeu”. Tak długo, jak piłkarze sami byli w stanie znajdować wyjście z nawet najtrudniejszej sytuacji, tak wszystko było w porządku. Kiedy jednak rywale potrafili neutralizować indywidua, tak okazywało się, że Real nie jest tak mocną drużyną, jeżeli chodzi o kolektyw. Nie było przypadku w tym, że w kończącym się sezonie tak często słyszeliśmy o wychodzeniu na mecze „bez mapy”, bez planu na konkretnego przeciwnika czy wręcz o grze bez trenera.

Nie zawsze da się wygrywać indywidualnymi zrywami

Real Madryt nie miał rozwiązań systemowych na żadną okazję, a trudno zrzucić to na barki kogoś innego niż trenera. Pressing nie istniał, a próby ataku pozycyjnego wyglądały jak nigdy nietrenowane. W pierwszych trzech sezonach Real Madryt cierpiał na boisku (a czasami i kibice oglądający mecz), bo nastawiał się na grę dość defensywną i zachowawczą, co jednak prowadziło do sukcesów. W mijającym sezonie drużyna i sympatycy cierpieli, bo od gry Realu bolały zęby. Defensywa była przetrzebiona kontuzjami i wręcz wołała o wzmocnienia, a ofensywa okazywała się dość łatwa do zblokowania.

Ancelotti często mówił o braku balansu w zespole, ale kto miał za niego odpowiadać, jeżeli nie trener? I wcale nie chodzi w tym o zastępowanie zawodnika ofensywnego defensywnym, a o wypracowanie schematów gry, w której cały zespół pracuje odpowiednio. W końcu bronić się można nie tylko, stając we własnym polu karnym, ale też poprzez posiadanie piłki i zarządzanie nią. A tego brakowało w zespole Królewskich.

REKLAMA

Przywiązanie do nazwisk, brak rotacji, brak zaufania do młodych…

Kolejnym aspektem, który trzeba poruszyć, jest zarządzanie kadrą. O ile kwestia transferów, czy raczej ich braku, jest czymś, czym trzeba obarczać Florentino Pereza, tak już dysponowanie minutami poszczególnych zawodników spada na barki Ancelottiego. Włoch jest trenerem, który ma ogromne przywiązanie do nazwisk. Efektem tego często jest hierarchia wynikająca z zasług na przestrzeni całej kariery, a nie na podstawie formy sportowej. Jeszcze zrozumiałe jest takie, a nie inne, składanie wyjściowej jedenastki przy wielu kontuzjach w drużynie. Co innego, kiedy dostępni są wszyscy zawodnicy, a forsowani do gry są ciągle ci sami, bez względu na rywala.

W ten sposób jedni piłkarze mieli w nogach ogrom minut, a innym brakowało jakiegokolwiek ogrania i rytmu meczowego. Tracili na tym głównie młodzi piłkarze, do których Ancelotti wydawał się nie mieć prawie w ogóle zaufania. Dostawali mało minut, nawet jeżeli chodziło o zmiany w trakcie meczów. Często kończyło się to kontuzjami kluczowych zawodników, i nieprzygotowaniem do gry zmienników. Niemalże wszystkie odważniejsze decyzje kadrowe Ancelottiego były efektem wymuszonym przez kontuzje, a nie jego własnym pomysłem. Tacy zawodnicy jak Endrick czy Arda Guler odpowiadali w klubie za grzanie krzesełek na ławce rezerwowych, a Raul Asencio grał tylko dlatego, że nie było już innego wyjścia. A później dlatego, że grał za dobrze, aby posadzić go na ławce w imię braku doświadczenia.

Ancelotti i Real zapisali piękną historię, ale teraz należy rozstać się w zgodzie

Carlo Ancelotti nie zmienił nagle swoich przyzwyczajeń na sezon 2024/25. Robił to, co robił zawsze, ale tym razem skończyło się to, może nie katastrofą, ale rozczarowaniem. Nie oznacza to, że w związku z tym powinien stracić status legendy klubu. W życiu przychodzą jednak momenty, kiedy trzeba kierować się trzeźwą kalkulacją, a nie sympatiami. Rozumem, a nie uczuciami. Zwyczajnie w tym momencie pozostanie Włocha w Madrycie miało więcej „przeciw”, niż „za”. Tym bardziej że na horyzoncie pojawił się idealny następca w postaci Xabiego Alonso.

Carlo Ancelotti i Real Madryt rozstaną się w zgodzie i nic nie przekreśla ich współpracy w przyszłości w innej formie. Real potrzebuje zmian i świeżego spojrzenia, a dla Ancelottiego to idealna okazja na spróbowanie czegoś nowego na sam koniec kariery trenerskiej w postaci posady selekcjonera reprezentacji Brazylii. A przy okazji zapisania się w historii w kolejny jeszcze sposób.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,901FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ