Niegotowi na najgorsze. Dlaczego Arsenal ma gorszy sezon?

Od dłuższego czasu wydawało się, że jedynym zespołem, który może włączyć się do wyścigu mistrzowskiego z Liverpoolem jest Arsenal. Niemniej jednak, regularnym gubieniem punktów The Gunners sami wypisali się z walki o tytuł już kilka tygodni temu. Wszystko wskazywało na to, że dla Arsenalu będzie to trzeci kolejny sezon, który zakończą z wicemistrzostwem. Dlatego też wszystkie siły przerzucili na Ligę Mistrzów. Na trzy kolejki przed końcem sezonu coraz bardziej realny staje się jednak scenariusz, w którym Arsenal nie zakończy rozgrywek ligowych na drugim miejscu. A to – przy tak słabej w tym roku konkurencji – byłoby wyraźnym krokiem w tył.

Regres punktowy

Nawet jeżeli Arsenal na koniec sezonu ponownie zajmie drugie miejsce w lidze, będzie to zupełnie inne wicemistrzostwo niż w ubiegłych kampaniach. I nie chodzi też o to, że trzecie z rzędu wicemistrzostwo musi pozostawić niesmak, kiedy przed sezonem jesteś jednym z faworytów do tytułu, a w jego trakcie mistrz Anglii i główny konkurent do tytułu wpada w kryzys. Przede wszystkim Kanonierzy w tym sezonie nie walczyli do końca o mistrzostwo. Co więcej, pod względem dorobku punktowego zaliczyli bardzo duży spadek.

REKLAMA

Od początku pracy Mikela Artety na Emirates Stadium Arsenal z każdym kolejnym sezonem poprawiał swój wynik punktowy na koniec rozgrywek. Od 56 „oczek” w pierwszym niepełnym sezonie Hiszpana, przez kolejno 61, 69, 84 i 89 w ostatniej kampanii. Z roku na rok The Gunners robili progres, co świadczyło o tym, że zespół zmierza w dobrym kierunku. Jednak na dziś już wiadomo, że Kanonierzy nie tylko nie przebiją wyniku z dwóch ostatnich sezonów, ale będzie im też do tego bardzo daleko. Po 35 kolejkach Arsenal punktuje ze średnią 1,91 na mecz. Gdyby utrzymali takie tempo, na koniec sezonu mieliby 73 punkty, co w niektórych sezonach nie dałoby awansu do Ligi Mistrzów.

Dla porównania w poprzednim sezonie Kanonierzy zdobywali średnio 2,34 punktu na mecz, a dwa lata wcześniej 2,21. Nawet gdyby podopieczni Artety wygrali wszystkie trzy pozostałe ligowe spotkania, skończyliby rozgrywki z 76 „oczkami”. Daje to średnią równo dwóch punktów na mecz. Oczywiście można tłumaczyć Arsenal tym, że w ostatnich tygodniach w Premier League wrzucili niższy bieg, oszczędzając siły na starcia w Lidze Mistrzów. Mimo wszystko, nawet do momentu kiedy Kanonierzy jeszcze teoretycznie mieli szanse na mistrzostwo punktowali na gorszym pułapie niż w poprzednich latach.

Arsenal miał pecha

Jestem zawiedziony brakiem mistrzostwa, ale lubię zerkać, co działo się w drużynach, które miały w przeszłości podobne problemy, co my i wiem, że żadna z nich na koniec sezonu nie była tak wysoko jak my w lidze czy europejskich pucharach. Muszę zaakceptować pewne rzeczy. Jeśli inne drużyny umieściłbyś w naszej sytuacji, gwarantuję ci, że też nie wygraliby ligi. To niemożliwe. Nikt tego nie zrobił. Nikt nie wygrał Premier League grając pięć meczów w dziesięciu zawodników przez tyle czasu, borykając się jednocześnie z tyloma kontuzjami – mówił w wywiadzie dla ViaPlay Mikel Arteta.

Nie ma wątpliwości, że w pewnym stopniu szkoleniowiec The Gunners ma rację. Arsenal w tym sezonie miał mnóstwo pecha. Kontrowersyjne czerwone kartki, spora liczba kontuzji i jednocześnie łączenie gry na kilku frontach nie ułatwiały sięgnięcia po mistrzostwo. Niemniej jednak, inne zespoły również musiały zmagać się z podobnymi problemami. Manchester City niemal przez cały sezon musi sobie radzić bez Rodriego, zdobywcy Złotej Piłki za poprzedni rok. Ponadto na dłuższy lub krótszy okres wypadali inni ważni zawodnicy, jak Erling Haaland, Ruben Dias czy Kevin De Bruyne. Liverpool może nie miał aż takich problemów z kontuzjami, ale też nie grał całego sezonu podstawowym składem.

Złe priorytety transferowe

Jednym z błędów Arsenalu było nieodpowiednie skonstruowanie kadry do nadchodzącego sezonu. Latem Kanonierzy sprowadzili czterech nowych zawodników. Na stałe do zespołu dołączyli Ricardo Calafiori i Mikel Merino, a wypożyczeni zostali Raheem Sterling oraz Neto. Głównym zarzutem do Arsenalu po zamknięciu okienka był brak transferów do ofensywy. Jedynym piłkarzem mającym wzmocnić tę formację był Sterling, który został sprowadzony dopiero w ostatnim dniu okienka. O ile Arteta miał szerokie pole manewru w obronie i na pozycji defensywnego pomocnika, tak z przodu brakowało głębi. Z klubu odeszli Emile Smith-Rowe, Eddie Nketiah, Fabio Vieira oraz Reiss Nelson. Co prawda, żaden z nich w poprzednim sezonie nie odgrywał pierwszoplanowej roli, jednak ubytek czterech zawodników i sprowadzenie tylko jednego było dużym ryzykiem.

Arsenal nie naprawił tych błędów również w styczniowym oknie transferowym. Już wtedy wiadomo było, że do końca sezonu wypadł Gabriel Jesus i jedynym zdrowym napastnikiem pozostał Kai Havertz. The Gunners – ze względu na wcześniejsze wypożyczenia Sterlinga i Neto – nie mieli opcji zakontraktowania kogoś jedynie na pół roku, a nie chcieli również kupować na stałe opcji awaryjnej. Dlatego też nie sprowadzono nikogo. Decyzja ta szybko została zweryfikowana. Kilka dni po zamknięciu okienka Havertz doznał kontuzji wykluczającej go z gry do końca sezonu. Arsenal został bez nominalnego napastnika, przez co Arteta musiał szukać nieoczywistych rozwiązań, jak ustawienie Merino na „dziewiątcę”.

Arsenal nie przygotował się na złe okoliczności

Mimo, że po powrocie Saki po kontuzji sytuacja zdrowotna wygląda lepiej, to problem głębi składu nadal pozostaje. W pierwszym starciu półfinału Ligi Mistrzów przeciwko PSG jedynym ofensywnym piłkarzem, który wszedł z ławki dopiero w 90. minucie był Ethan Nwaneri. Oczywiście Arteta mógł wpuścić 18-latka na boisko wcześniej. Trudno jednak oczekiwać od tak młodego piłkarza – niebędącego Laminem Yamalem – że odwróci losy meczu. Szkoleniowiec Arsenalu tak naprawdę nie miał większego wyboru. Jedynym zawodnikiem z jakimkolwiek doświadczeniem w seniorskim futbolu z formacji ofensywnej pozostającym na ławce był jeszcze Raheem Sterling. Niemniej jednak, swoimi dotychczasowymi występami w koszulce Kanonierów nie dał on żadnych powodów do tego, aby wpuścić go na murawę.

Sterling to niewątpliwie największy niewypał transferowy Kanonierów tego lata. Niemniej jednak, od pozostałej trójki też można było oczekiwać czegoś więcej. Zarówno Calafiori, jak i Merino przy całej zdrowej kadrze raczej nie mieliby miejsca w podstawowym składzie. Co więcej, Włoch sporą część sezonu opuścił z powodu kontuzji. Neto z kolei przychodził jako rezerwowy bramkarz i jak dotąd zagrał tylko jedno spotkanie. Oczywiście Arsenal miał w tym sezonie sporo pecha. Jednak gorszy sezon wynika nie tylko z tego. Kanonierzy latem nie zakładali czarnego scenariusza – który wydarzył się w trakcie sezonu – i nie wzmocnili się wystarczająco dobrze. Dla klubu to lekcja, że przed startem rozgrywek zawsze trzeba być przygotowanym na najgorsze.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,905FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ