Tylko w obecnym sezonie z wyjazdów na ich stadion bez punktów wracał Arsenal, Manchester City oraz Tottenham. Równie dużo problemów miała Chelsea, która przez większą część meczu nie istniała, jednak szczęśliwie wygrała 1:0. Po czwartkowym zwycięstwie Bournemouth wskoczyło na dziewiąte miejsce w tabeli i do piątego Brightonu traci tylko dwa „oczka”. Wcale nie jest więc powiedziane, że Wisienki w tym sezonie nie powalczą o miejsca gwarantujące grę w europejskich pucharach. W końcu biorąc pod uwagę okres od połowy listopada zeszłego roku — a więc więcej niż cały sezon — są piątym najlepszym zespołem. Andoni Iraola na Vitality Stadium stworzył drużynę, przeciwko której nikomu nie gra się łatwo.
Kredyt zaufania
Prawdopodobnie Bournemouth nie byłoby jednak w miejscu, gdzie jest obecnie, gdyby nie cierpliwość właścicieli i zaufanie, jakim obdarzyli obecnego trenera. Już zwolnienie poprzedniego szkoleniowca Gary’ego O’Neila wśród kibiców wywołało spore niezadowolenie. W końcu to on był głównym architektem utrzymania Wisienek w pierwszym sezonie po awansie. Mimo to, zarządzający klubem zdecydowali się zatrudnić Iraolę i dać mu czas na budowę zespołu. Był to ryzykowny ruch, a presja z każdym kolejnym tygodniem, kiedy zespół przegrywał i znajdował się w strefie spadkowej, rosła. Okazało się jednak, że były trener m.in. Rayo Vallecano zwyczajnie potrzebował czasu, aby nauczyć nową drużynę innego stylu gry.
Początki Iraoli na Vitality Stadium nie były usłane różami. Na pierwsze zwycięstwo w Premier League musiał czekać aż do dziesiątej kolejki, kiedy przed własną publicznością jego ekipa ograła Burnley (2:1). Niemniej jednak potem przyszło bolesne zderzenie z rzeczywistością i porażka aż 1:6 z Manchesterem City. Mimo to, od tamtego momentu wszystko zaczęło iść w dobrym kierunku. To właśnie kolejne spotkanie z Newcastle, wygrane 2:0 jest punktem zwrotnym. Od tego spotkania tylko czołowa czwórka z poprzednich rozgrywek zgromadziła więcej punktów niż The Cherries. Dzisiaj chyba żaden kibic na Bournemouth nie tęskni już za Garym O’Neilem.
Charakterystyczny styl gry Bournemouth
Największą różnicą, jaką wprowadził Iraola na Vitality Stadium jest zmiana stylu gry. Bournemouth — podobnie jak za kadencji O’Neila — nadal gra bezpośrednio, jednak teraz jest o wiele bardziej proaktywne. Chce narzucać rywalom własne warunki, a nie tylko czekać na to, co zrobi przeciwnik. Najlepiej obrazuje to statystyka PPDA (passes per defensive action), określająca na ile podań zespół pozwala rywalowi, zanim podejmie próbę odbioru. W pierwszym sezonie Wisienek po awansie wskaźnik ten wynosił 15,78 i był trzeci najwyższy w lidze (im niższy wynik, tym bardziej intensywny pressing). Z kolei za kadencji Hiszpana spadł on do 9,71 w minionych rozgrywkach i 10,09 w obecnych. Są to kolejno piąte i szóste najniższe wyniki w Premier League.
Zresztą obecne miejsce w tabeli Bournemouth też nie jest przypadkowe. Według modelu xG „powinni” nawet zdobyć prawie pięć punktów więcej niż mają w rzeczywistości. W tabeli punktów oczekiwanych są na trzecim miejscu. Wyprzedza ich jedynie Liverpool oraz nieznacznie Arsenal. Gdyby wziąć pod uwagę analizowany wcześniej okres uwzględniający 41 meczów, czyli od wygranego spotkania z Newcastle w listopadzie poprzedniego roku Bournemouth ma czwartą najwyższą liczbę punktów oczekiwanych. Dla porównania w pierwszym sezonie po awansie, kiedy nie było jeszcze Iraoli, The Cherries pod tym względem byli najgorsi w całej lidze.
Patent na mocniejszych
Filozofię Hiszpana najlepiej obrazują mecze Bournemouth przeciwko mocniejszym na papierze rywalom. W pięciu konfrontacjach z drużynami z Big Six podopieczni Iraoli zdobyli aż dziewięć punktów. Przegrali z Chelsea i Liverpoolem, jednak tylko w starciu z The Reds byli wyraźnie słabsi. Choć też nie aż tak jak sugeruje wynik (0:3; 1,47 – 2,44 xG). W pozostałych meczach to oni mieli – na bazie danych z Understat – wyższy wskaźnik goli oczekiwanych (xG). Oczywiście poza nawias można wziąć tutaj spotkanie z Arsenalem, który od 30. minuty grał w dziesiątkę, aczkolwiek do tego momentu Kanonierzy wcale nie byli lepsi.
Wisienki w takich meczach nie cofają się do defensywy, tylko od samego początku wychodzą wysokim pressingiem. Agresywnością i intensywnością chcą narzucić własne warunki gry i zmusić rywali do wyjścia ze swojej strefy komfortu. Najlepszym tego przykładem był mecz z Manchesterem City (2:1), kiedy już w 8. minucie wyszli na prowadzenie, a po zdobyciu gola dążyli do strzelenia kolejnych. Podobnie było w czwartkowym meczu z Tottenhamem (1:0). Mimo że Bournemouth prowadziło, to w drugiej połowie nie cofnęło się do głębokiej obrony, tylko chciało zdobyć drugą bramkę. Od 60. minuty oddali aż 15 strzałów przy tylko czterech Tottenhamu, a model xG ich szanse w całym meczu wycenił na 3,28 przy 0,62 rywala. Zwycięstwo Wisienek powinno być zdecydowanie bardziej okazałe.
Bournemouth znalazło na siebie sposób
Zatrudniając Andoniego Iraolę właściciele Bournemouth wykazali się dużą ambicją. Chcieli czegoś więcej niż tylko walki o utrzymanie i stylu gry nastawionego na przetrwanie. Po prawie półtora roku pracy Hiszpana na Vitality Stadium można śmiało stwierdzić, że im się to udało. 42-latkowi byłoby jednak o wiele trudniej, gdyby nie inwestycje właścicieli w zespół. W ostatnich dwóch sezonach Bournemouth wydało ponad 200 milionów funtów. Co ważne, jednak zarówno trener, jak i zarządzający klubem mają spójną wizję rozwoju.
Sprowadzani piłkarze profilem pasują do sposobu gry preferowanego przez Iraolę. Hiszpan od swoich piłkarzy wymaga przede wszystkim pressingu, pracy bez piłki i gry na wysokiej intensywności. Jeżeli ktoś nie biega wystarczająco dużo i szybko, to u Iraoli ma niewielkie szanse na grę. Najlepszym przykładem zastępowania jednego zawodnika drugim o podobnej charakterystyce jest Dominic Solanke i Evanilson. Co prawda, pod względem liczb (4 gole i 0 asyst) Brazylijczyk nie dorównuje obecnemu napastnikowi Kogutów, tak w pressingu jest równie skuteczny, co on. Wystarczy wspomnieć cztery wywalczone rzuty karne (3 przeciwko Wolves i 1 z Chelsea), z których trzy były wynikiem skutecznego pressingu czy czerwoną kartkę dla Williama Saliby po faulu na nim.
Ponadto Iraola chce mieć w swoim zespole graczy potrafiących szybko zdobywać teren z piłką przy nodze oraz atakować przestrzeń za linią obrony, w co również wpisują się ściągani do klubu piłkarze. Zazwyczaj są to piłkarze młodzi, którzy są w stanie sprostać tak wysokiej intensywności. Po przejęciu piłki Wisienki mają jak najszybciej przechodzić do ataku i kończyć akcje strzałem. Najlepszym tego dowodem był ostatni mecz z Tottenhamem. Bournemouth oddało aż osiem uderzeń po odbiorach piłki w odległości co najmniej 50 metrów od bramki rywala. Wszystko to współgra z szybką i intensywną grą, którą Iraola zaszczepił w Bournemouth. I której przeciwstawić się potrafi coraz mniej zespołów.