Ma niespełna 40 lat, a dziś poprowadził lizboński Sporting już po raz 228. Punktuje z zawrotną średnią 2,28 pkt na mecz i zdobył już 6 trofeów, w tym dwukrotnie mistrzostwo Portugalii. Ma swój określony styl gry, doskonale rozumie się z piłkarzami, umiejętnie wprowadza i rozwija młodzież. Dlaczego Ruben Amorim to jeden z najlepszych trenerów nowej generacji potencjalnie najlepszy możliwy wybór dla Manchesteru United?
Skromność i pokora podstawami sukcesu
Zanim przejdziemy do omawiania suchych liczb i statystyk, warto bliżej przyjrzeć się samej osobowości Rubena Amorima. W tekście napisanym ponad dwa i pół roku temu, porównywałem Portugalczyka do Juliana Nagelsmanna. Byłego szkoleniowca Bayernu i RB Lipska przypominać może on bowiem pod kątem przebojowości, inteligencji taktycznej, czy perfekcjonizmu. Na przestrzeni czasu można zaobserwować jednak, że 39-latek posiada chyba jeszcze większą charyzmę i potrafi znaleźć wspólny język z każdą osobą z którą pracuje.
W końcu zaczynał pracę w Sportingu jako były piłkarz derbowego rywala – Benfiki, a dziś jest jednym z ulubieńców fanów Verde e Branco. Znakomicie dogaduje się zarówno z doświadczonymi liderami drużyny pokroju Sebastiana Coatesa czy Nuno Santosa, jak i młodymi prospektami i gwiazdami. Na konferencjach prasowych nie szuka wymówek. Nie osiada na laurach kiedy jego zespół notuje znakomite serie ani nie ucieka od krytyki kiedy ta jest uzasadniona. Po jednym z meczów Ligi Europy ktoś porównał go do Jose Mourinho, u którego w 2018 roku Amorim ukończył trenerski staż. Ruben odpowiedział dosadnie: Nie porównujcie mnie do Mourinho. Ostatnio napisał do mnie, że nowy i stary Mourinho przechodzą na kolejny etap (śmiech). Nigdy nie będzie kolejnego Mourinho.
Poławiacz i czyściciel pereł
Wspomniałem już, że Ruben Amorim ma doskonały kontakt z zawodnikami, szczególnie młodymi. Efekty tych relacji i wspólnej pracy widać jak na dłoni. Tak prezentuje się lista wybranych piłkarzy sprzedanych przez Sporting w kilku ostatnich okienkach transferowych:
- Nuno Mendes -> PSG (38 mln euro)
- Matheus Nunes -> Wolverhampton (45 mln euro)
- Joao Palhinha -> Fulham (21 mln euro)
- Manuel Ugarte -> PSG (60 mln euro)
- Pedro Porro -> Tottenham (40 mln euro)
A to tylko najbardziej znane nazwiska. Sporting wraz Amorimem wyławiają perełki na rynku (bądź we własnej akademii) i co roku szlifują kolejne młode gwiazdy. Obecnie do takich graczy można zaliczyć Goncalo Inacio (23 lata – obrońca), Mortena Hjulmanda (25 lat – pomocnik) i Pedro Goncalvesa (26 lat – pomocnik) oraz Viktora Gyokeresa (26 lat – napastnik). Spośród tej grupy szczególną uwagę przyciąga oczywiście główne źródło bramek Zielono-Białych, a więc szwedzki snajper. Gyokeres który trafił do Lizbony z Coventry City w lipcu zeszłego roku, zaliczył 59 goli i 19 asyst w 65 występach dla Sportingu. Kosmiczny rezultat, którego nie powstydziłby się sam Erling Haaland.
Bardzo owocna współpraca
Aby lepiej zrozumieć funkcjonowanie Sportingu za kadencji Portugalczyka, pozwolę sobie zacytować fragment mojego poprzedniego tekstu:
Gra zespołów Amorima przeciwko ekipom z topu nigdy nie opierała się na murowaniu bramki i korzystaniu z najprostszych możliwych środków. Portugalczyk praktycznie w każdym spotkaniu stawia na formację 1-3-4-3, która zakłada odważną grę w środku pola, szybki doskok i wysoki pressing. Jego Braga i obecny Sporting nie zawsze dominują pod kątem posiadania piłki, ale odpowiedni poziom agresji i intensywności gry pozwala na bardzo dynamiczne rozegranie i często zabójcze kontry.
W szeregach Sportingu znajdują się gracze o wybitnych umiejętnościach technicznych. Mają posługiwać się wachlarzem zróżnicowanych cech, takich jak skuteczny drybling, precyzja podań, doskonały balans ciała i finezja. Kluczem do efektywnego wykorzystania takich graczy i ich poszczególnych atutów jest inteligentne zarządzanie tym ludzkim kapitałem. Amorim z jednej strony nie pozwala na zbyt dużą swobodę i rozluźnienie swoim podopiecznym – każde zagrania ma mieć jak największą wartość, a podania zdecydowanie częściej wędrują wzdłuż niż wszerz boiska. Z drugiej strony, Ruben nie chce zupełnie zamykać swoich graczy na kreatywne rozwiązania, więc pozostawia im pewną furtkę do improwizacji i zabawy piłką. W ten sposób Sporting Amorima tworzy dobrze wyważoną mieszankę dyscypliny i wypracowanych schematów, która w odpowiednich momentach potrafi skorzystać z różnic indywidualnych i przekuć to na własną korzyść.
Dodajmy do tego, że na 244 spotkania w roli menedżera wygrał 174, zremisował 34 i przegrał 36, co daje mu wspomnianą na początku niesamowitą średnią 2,28 pkt na mecz. Trzykrotnie sięgał po Puchar Ligi Portugalskiej, raz po Superpuchar, w sezonie 20/21 sięgnął po pierwsze od 19 lat mistrzostwo kraju, co powtórzył również w zeszłej kampanii. W Lidze Europy 22/23 udało mu się wyeliminować Arsenal w dwumeczu 1/8 fazy pucharowej. Podsumowując, CV Rubena Amorima już w tej chwili ogromnie imponuje, a angaż w klubie o jeszcze większej renomie i możliwościach może poskutkować jedynie poszerzeniem dorobków Portugalczyka.
Napotkał Sporting drewnianym, zostawił murowanym
Dziwić mógł fakt, że przez tak długi czas fachowiec pokroju Rubena Amorima tkwił w Sportingu (z całym szacunkiem dla ekipy Leoes). Utalentowany szkoleniowiec już dawno dobił na Estadio Jose Alvalado do sufitu. Jedynym trofeum, którego brakuje w gablocie klubu z Lizbony, jest europejski puchar. Nie jest to może zadanie nierealne, jednak musiałoby prawdopodobnie dojść do scenariusza, w którym Sporting spada do niższego szczebla rozgrywek w Europie i tam bije się o triumf. Opuszczenie projektu w momencie, kiedy ten jest w zasadzie nieskazitelny, to też umiejętność należąca do wielkich trenerów.
W tym sezonie Verde e Branco nie przegrali jeszcze żadnego meczu (nie licząc superpucharu Portugalii przed sezonem zasadniczym). Ich bilans w lidze: 9 zwycięstw i 30-2 w bramkach powala z nóg. W Lidze Mistrzów ograli już Sturm Graz i Lille (z którym nie poradził sobie m.in. Real Madryt) oraz zremisowali z PSV i znajdują się w czołowej 8 zestawienia Champions League. Wydaje się, że 39-latek stworzył maszynę która będzie działać znakomicie również po jego odejściu.
Amorim dokona niemożliwego?
Los uśmiechnął się jednak względem obu stron. FC Barcelona postawiła na Hansiego Flicka. Todd Boehly wybrał Enzo Marescę w Chelsea. Bayern Monachium sięgnął po Vincenta Kompany’ego. Liverpool zatrudnił Arne Slota w miejsce Jurgena Kloppa, a stery w Juventusie objął Thiago Motta. Jakimś cudem w tak wielu przetasowaniach pominięto Rubena Amorima, który cierpliwie czekał na satysfakcjonującą go ofertę. Ktoś może powiedzieć – a cóż takiego wspaniałego jest w prowadzeniu drużyny zagubionej od lat?
Otóż perspektywa władzy, dysponowania ogromnymi środkami i pokazania, jak bardzo Erik ten Hag się mylił. Portugalczyk uwielbia mieć pełną kontrolę nad wszelkimi procesami przebiegającymi w danym klubie. To ma być jego autorski projekt, w którym stawia stempel na każdym kroku. Coś co miał zrobić Holender, a czemu nie podołał. Oczywiście, to bez wątpienia skok na głęboką wodę. Pakowanie się w taki bałagan to nie byle ryzyko. Potencjalny zysk jest natomiast niezwykle kuszący. Jeśli Amorimowi powiedzie się w odbudowaniu chwały i wielkości, jakiej Czerwone Diabły nie zaznały od czasów Sir Alexa Fegusona… Cóż, droga do każdego kolejnego topowego klubu będzie stać otworem przed ikoną Sportingu.