Ireneusz Mamrot nie zawdzięcza swej popularności jedynie dźwiękonaśladowczemu nazwisku, którym nazwano ulubiony trunek bohaterów serialu Ranczo. Sympatyczny trener jest w ostatnich latach synonimem polskiej karuzeli trenerskiej, która pędzi w zawrotnym tempie, zdmuchując wszystkich, którzy w nadziei stoją w kolejce oczekujących na jej wejście.
W ŁKS w ostatnim czasie dzieje się jak w wilkowyjskim lesie. Mamrot był i go nie ma. Zaraz potem sięgnięto po – nomen omen – Pogorzałę. Wcześniej pracę stracił Wojciech Stawowy, choć jego wyniki nie były najgorsze. A pamiętajmy, że włodarze Rycerzy Wiosny zatrudnili Stawowego, gdy zarządzany przez nich klub grał jeszcze w Ekstraklasie. Wszystko po to, by wąsaty trener… szybko do niej wrócił po tym jak zaliczy spadek. Pokrętna logika, ale pamiętając w jakim dołku był klub z Miasta Włókniarzy w tym szaleństwie faktycznie mogła być metoda. Szkoda, że legła w gruzach wraz z sięgnięciem po trenera Mamrota.
Mamrot to nie lekarstwo! W zbyt dużych dawkach się nie sprawdza…
Trenera Stawowego zwolniono przy tak naprawdę pierwszym „kryzysie”, po derbach Łodzi z Widzewem. ŁKS ich nie przegrał, ale licząc potyczkę z lokalnym rywalem w 8 meczach zdobył zaledwie 5 punktów. Fakt, wynik rozczarowujący. Zwłaszcza biorąc pod uwagę skład biało-czerwono-białych. Trenerowi rodem z Escola Varsovia zarzucano słabą grę obronną zespołu, który prowadził. Z tym, że zapomniano o tym, że ściągnięto go głównie po to, by zaszczepił w drużynie „hiszpański” zmysł ofensywny, a nie „grecką” wizję murowania bramki. Poza tym co trener tak właściwie może poradzić na głupie błędy swoich podopiecznych? Pamiętacie ile bramek ŁKS tracił przez zwykłe gapiostwo bądź kłopoty w komunikacji na linii Malarz – stoperzy? No właśnie, ja też nie. Ale sytuacja klubu pod wodzą Ireneusza Mamrota praktycznie się nie zmieniła…
Garść statystyk
A jeśli już to na gorsze. Czyste konta? W 13-tu meczach udało się je zachować tylko 3 razy, więc misja pod tytułem „linia szesnastki jak fosa” zakończyła się niepowodzeniem. Zwłaszcza, że w tym okresie klub z al. Unii stracił aż 15 goli. Taka liczba w kontekście drużyny, która miała bić się o bezpośredni awans jest dość słabą statystyką. Urodzony w Trzebnicy trener prowadząc ŁKS zdobywał średnio 1,38 punktów na mecz. Stawowy wykręcił porównywalny wynik, bo był tylko o jedną setną lepszy, jednak na jego kadencję przypadł również okres gry w najwyższej klasie rozrywkowej, w której zespół z centralnej Polski dysponował najgorszą kadrą i finansami. W zasadzie Mamrot pracę w Arce zdobył na podobnych zasadach co Stawowy – miał być ratownikiem na trudne czasy. Oboje nie zdołali utrzymać swoich drużyn, chociaż patrząc tylko na zastany dorobek punktowy, były szkoleniowiec Chrobrego miał teoretycznie prostsze zadanie. I lepiej opłacanych (choć oczywiście nie koniecznie dobrych…) piłkarzy do wykorzystania.
Strażak, który nie ugasił pożaru w Arce, ale naprawił w niej czujkę dymową
Co ciekawe ŁKS sięgnął po Pana Ireneusza, kiedy podziękowano mu za jego usługi w Arce. Wówczas wydawało się, że trener Mamrot właśnie wyszedł z dołka z Arką i jego zwolnienie było mimo wszystko zaskoczeniem. Śmiem twierdzić, że gdyby Mamrot nie zaczął 1-ligowego sezonu z wysokiego C od gromienia rywali, byłby mu łatwiej zachować posadę w Trójmieście. Bo wiecie, zawsze lepiej jest się pozytywnie zaskoczyć, niż niemiło rozczarowywać. A porażkę z Widzewem czy remisowy wynik z Chrobrym za takie właśnie uznano. Mamrotowi – podobnie jak w przypadku ŁKS-u – zarzucano niewłaściwe wykorzystanie potencjału zespołu, choć wydaje mi się, że akurat w tej sytuacji oceniano go zbyt surowo. Tak naprawdę pod jego wodzą Arkowcy potrafili punktować z drużynami, które obecnie – a mamy już końcówkę sezonu – znajdują się w dolnej części stawki. Może więc problem nie tkwił w trenerze, a w potencjale drużyny, który był niższy niż przypuszczano? U żółto-niebieskich nie ma już chociażby Szymona Drewniaka czy Adama Marciniaka na miejsce których ściągnięto nowych graczy, a klub znad morza znajduje się w podobnym co pół roku temu miejscu w tabeli. Zarówno wtedy, jak i dziś jest to miejsce barażowe.
Być może na ocenę pracy Mamrota wpływała jego niezbyt udana przygoda z Ekstraklasą. Przychodził do klubu 11 kolejek przed końcem poprzedniej kampanii jako „strażak” i nie udało mu się uratować MZKS-u przed spadkiem, a na samym początku swojego pobytu przełknął gorycz derbowej porażki z Lechią. Przez 10 następnych kolejek zdobył 15 punktów, co okazało się jednak zbyt słabym wynikiem. Choć na pewno nie wstydliwym, bo średnia 1,5 oczek na mecz była wyższa chociażby od tej, którą zanotował jako szkoleniowiec ełkaesiaków.
Wcześniej była Jaga, która… znów ma chrapkę na Mamrota?
Powodem dla którego w ogóle zdecydowałem się poruszyć temat pracy Pana Ireneusza w ostatnim czasie są najnowsze doniesienia o… jego powrocie do Jagielloni. Zespołu, z którego został wyrzucony przez prezesa Kulesza za bardzo słabe wyniki sportowe. Jeszcze półtora roku temu, w dniu zwolnienia prezes Jagielloni o wynikach podopiecznych szkoleniowca Mamrota mówił
Wpływ na dzisiejszą decyzję ma obecna sytuacja, która zupełnie nas nie zadowala i nie odzwierciedla oczekiwań względem zespołu. W związku z tym, wspólnie z trenerem przeanalizowaliśmy sytuację i doszliśmy do wniosku, że jest to moment, w którym nasze drogi muszą się rozejść.
Cezary Kulesza, cytat z oficjalnego komunikatu Jagiellonii, który klub opublikował po zwolnieniu Ireneusza Mamrota pod koniec 2019r.
Czy powrót do Jagi ma sens?
Na chłopski rozum sięganie po trenera z I Ligi, z którego zrezygnowały kluby bijące się o awans nie wygląda logicznie. Niezbyt optymistycznych wyników nie ma też co zwalać na pech, bo styl prowadzonego ostatnio ŁKS-u również pozostawia wiele do życzenia. Z drugiej strony patrząc Mamrot największe sukcesy w karierze odnotował właśnie na Podlasiu. To właśnie z Jagiellonią wywalczył wicemistrzostwo Polski i finał Pucharu Polski. Może więc włodarze klubu z Białegostoku postanowili dać Panu Ireneuszowi drugą szansę?
Powrót na stare śmieci na pewno będzie sentymentalny. Mamrot zawsze ciepło wypowiadał się o Jagiellonii i jak sam twierdzi ma z nią dobre wspomnienia. Być może powrót do Ekstraklasy dobrze mu zrobi, bo I Liga zdawała się go już bardzo męczyć. Osobiście życzę jak najlepiej i trzymam kciuki, ale cała ta sytuacja wiele mówi o stanie polskiej piłki klubowej. Zwolnienie za słabe wyniki, spadek z kolejnym klubem, po drodze zmiana pracodawcy w I Lidze, a na koniec powrót do pierwszego pracodawcy. Dodajmy do tego brak zainteresowania daniem szansy jakiemukolwiek wyróżniającemu się młodemu trenerowi z niższych lig i oto mamy polską piłkę w pigułce.