By zrozumieć skalę klęski Kolejorza w sezonie 2020/21, wypada cofnąć się o ponad rok. 30 maja 2020 roku Lech Poznań przegrał ligowe spotkanie z Legią Warszawa. Wydawało się, że sezon „przejściowy” zakończy się bezpiecznym, 5. miejscem. Być może właśnie ze względu na „luz” i brak oczekiwań piłkarze Dariusza Żurawia zaczęli pościg za Legią. Wygrali 7 z 10 spotkań (pozostałe remisując) i finiszowali jako wicemistrzowie kraju. Zespół oparty w sporej części na młodych Polakach wydawał się skazany na sukces. Co mogło pójść nie tak?
Już w pierwszym meczu nowego sezonu ligowego Lech wykazał brak koncentracji
Poznaniacy długi prowadzili po bramce Ishaka, by w końcówce przegrać z Zagłębiem Lubin. Kolejne spotkanie i co? Strata punktów po golu straconym w 88. minucie. Niestety – to były jasne sygnały, że coś w zespole nie funkcjonuje tak, jak powinno. Jednocześnie jednak ten sam Kolejorz znakomicie radził sobie w kwalifikacjach Ligi Europy. Po trzech starciach miał 3 zwycięstwa i bilans bramkowy 11:0. Perfekcja? Jak najbardziej. Gdy udało się przypieczętować awans po zaciętym starciu z Charleroi, w Poznaniu dotykali niebios. Ciężko nie odnieść jednak wrażenia, że na tym skończyły się pozytywy tego sezonu.
Udział w Lidze Europy okazał się bolesną lekcją
Lech pokonał u siebie Standard Liege, miał przyzwoity występ z Benficą – i to właściwie tyle. O ile sam awans wypada uznać za sukces, o tyle sama gra w pucharach była mocno rozczarowująca. W sporym stopniu dlatego, że mieliśmy bardzo duże oczekiwania względem Lecha. Przecież byli wicemistrzem Polski, mieli „perspektywistycznych” piłkarzy. Słyszeliśmy, że Moder to zawodnik klasy reprezentacyjnej, Kamiński i Marchwiński to wielkie talenty, a Puchacz jest tak dobry, że odrzuca oferty z Mainz. To wszystko w teorii było piękne, a w rzeczywistości? Na Bułgarską przyjeżdżała Pogoń Szczecin i spuszczała srogie lanie gospodarzom.
Eksperci często powtarzali, że Lech ma za krótką ławkę, żeby walczyć o cokolwiek istotnego
To prawda, ale jednocześnie uważam, że nie był to kluczowy problem. Zimą bowiem do Poznania trafiło kilka nowych nazwisk i… skłamałbym, gdybym napisał, że wzmocnili drużynę.
Jesper Karlstrom?
Przeciętność, przeciętność i jeszcze raz przeciętność. Nie zawiódł, ale czy pokazał cokolwiek ponad stan? Absolutnie nie. Lepsza wersja Muhara, bez jakichś większych wpadek, ale czy to jest zawodnik, który będzie potrafił zrobić różnicę?
Aron Johannson?
Wydawał się kandydatem na konkretnego napastnika. Opowiadał nawet, że poprzez grę w Lechu chce powalczyć o powołanie do kadry USA. Niestety – to były tylko słowa. Śmiem twierdzić, że ktokolwiek z młodzieży nie wypadłby gorzej.
Nika Kvekveskiri?
ZERO goli, ZERO asyst. Do czasu przyjścia Skorży nie dostawał wielu szans, potem brakowało konkretów. Może w kolejnym sezonie będzie lepiej, w tym zawód.
Antonio Milić?
Nawet na tle ligowych obrońców niczym się nie wyróżnił. Typowy średniak, których pełno w Ekstraklasie.
Widząc formą wymienionych przeze mnie zawodników, odnoszę wrażenie, że Lech zmienił się w perspektywie dwóch lat… o 360 stopni. Jest w tym samym miejscu, w którym był, gdy Żuraw rozpoczynał swoją misję. Wówczas przepędzono z zespołu średnich obcokrajowców i zaufano polskiej młodzieży. Ta potrzebowała czasu, ale w końcu odpaliła. Niestety, Kamiński czy Marchwiński nie potrafili ustabilizować formy. Absolutnie zgadzam się z tym, że ponoszą odpowiedzialność za kilka porażek, ale jaki sens miał powrót do sprowadzania zagranicznych zapchajdziur? Tak, uważam, że znaczna część „wzmocnień” to zwyczajne zapchajdziury, które to niby mają swoje atuty, a jednocześnie na boisku niczego ciekawego nie reprezentują.
Problemem Lecha są także (a może przede wszystkim?) jego władze
W tym samym czasie z ich strony jest ciśnienie na osiąganie konkretnych wyników, stawianie na młodzież, walkę o mistrzostwo i europejskie puchary. Tak się nie da. Gdyby od początku jasno postawiono sprawę – w sezonie 2020/21 chcemy walczyć o tytuł, a przygodę w Europie traktujemy jako dodatkowe wyzwanie, być może udałoby się skupić na tym co ważniejsze.
Smutne, że kilka miesięcy temu słyszeliśmy o ambitnym Lechu, opartym na młodzieży i konsekwentnie rozwijanym. Dziś działacze zapowiadają wielkie wzmocnienia i… negocjują z 27-letnim Brazylijczykiem, który ma grać na lewej obronie, ale w poprzednim klubie występował w środku pola (z tym, że występował to spore nadużycie – często nie łapał się nawet do kadry meczowej). Czy to jest droga do odbudowy dawnego blasku Kolejorza? Czy jakikolwiek kibic będzie szczęśliwy, widząc najemników przewijających się przez klub?
Odnoszę wrażenie, że poznaniacy najlepiej radzą sobie wtedy, kiedy mają święty spokój. Tak, jak pod koniec sezonu 2019/20, gdy nikt na nich nie stawiał, więc ci robili swoje. Im częściej padają zapowiedzi o mistrzostwie, tym więcej wpadek zalicza ten zespół. Niestety, mam wrażenie, że w tym klubie wciąż tego nie potrafią zrozumieć.