Nie dostaniemy się na Euro? I dobrze. Może to coś zmieni

Wstyd, żenada, kompromitacja, hańba, frajerstwo. Tak można opisać wyczyny reprezentacji Polski w ostatnich latach, miesiącach, dniach i godzinach. Od słynnej porażki 0:4 z Danią zaliczamy nieustanny regres i skończyliśmy w pozycji, w której w dwumeczu z Mołdawią inkasujemy ledwie 1 punkt. Jedna wpadka? Może się wydarzyć. Jednak w ostatnim czasie właśnie wpadki stają się codziennością, a wszystko inne zdaje się wybrykiem natury. Piąta najgorsza piłkarsko nacja w Europie zdobyła na nas cztery punkty i zwyczajnie upokorzyła. Nawet na Stadionie Narodowym. Obiekcie przez lata będącego naszą twierdzą. Oczekiwania po naszej kadrze od długiego czasu maleją. Niestety – dna wciąż nie widać.

Po Michale Probierzu nie spodziewałem się nic. I tak jestem rozczarowany

Syndrom oblężonej twierdzy jest budowany wokół reprezentacji od dobrych paru lat i niestety ma się dobrze. Nadzieje, że coś się zmieni po zwolnieniu Fernando Santosa okazały się naiwnymi mrzonkami. Słów naszego selekcjonera na konferencji ani tweetów prezesa Cezarego Kulesz nawet nie chce mi się analizować. Mieli być niekochani – stają się obojętni. Takie jest smutne oblicze naszej kadry. Nie ma stylu, nie ma wyników, „nie ma nic”. Może poza dośrodkowaniami. To, że taki zespół jak Polska wciąż ma szansę bezpośrednio awansować na Mistrzostwa Europy, najlepiej świadczy o jakości w naszej grupie. Chociaż te szanse z ponad 50%, po wczorajszym meczu spadły do niecałych trzech. Wszystko było zależne od nas. Teraz – poza zwycięstwem z Czechami – musimy liczyć na cud i idealne wyniki grupowych rywali. Ale spokojnie. Selekcjoner już zdążył powiedzieć, że nie tym meczem przegrywamy eliminacje.

REKLAMA

Wygranymi reprezentacji jak zwykle nieobecni

Wiecie co najbardziej irytuje mnie w otoczce reprezentacji Polski po niemal każdej z porażek? Gloryfikujemy każdego, kto tylko nie miał w tym udziału. Tęsknota do poprzednich selekcjonerów od Nawałki, przez Brzęczka, aż po Sousę. Wszyscy zdają się zapominać o ogromnych problemach, z jakimi musieliśmy się wtedy borykać. Bo przecież Euro 2016, bo przecież łatwy awans z grupy, czy też styl, który umieliśmy prezentować z Hiszpanią czy Anglią. Błagam, opanujmy się. Czy zawsze chwilę po zachorowaniu na dżumę musimy z nostalgią wspominać czasy cholery?

Podobnie jak z trenerami jest zresztą z piłkarzami. Każdy nietrafiony wybór, nieudany występ jednego zawodnika automatycznie sprawia, że inny reprezentant jest wynoszony na piedestał. Jakby chwilę po każdej wpadce kadry większość kibiców dostawała chwilowej amnezji. Z Mołdawią zremisowaliśmy przez brak Roberta Lewandowskiego? Chwila, przecież w Kiszyniowie skompromitowaliśmy się jeszcze bardziej, a nasz kapitan w drugiej połowie głównie wymachiwał bezradnie rękami. Za moment zatęsknimy za Grzegorzem Krychowiakiem czy Kamilem Glikiem. Gdy któryś selekcjoner w końcu zrezygnuje z Arkadiusza Milika, zacznie się narzekanie, że nie stoimy w pozycji, w której możemy sobie odpuszczać takich piłkarzy. Napastnika z ponad 70 występami w kadrze, który od kilku lat z orzełkiem na piersi strzela jedną bramkę na rok. Nie chcę w ten sposób szukać kozłów ofiarnych i winnych ostatnich lat w wykonaniu biało-czerwonych. Mamy tak dużo problemów, że winnych każdej z porażek jest naprawdę wielu.

Denerwuje mnie po prostu dychotomia myślenia, która zbyt często pojawia się wokół kadry. Wygranymi każdej porażki zawsze są ci, którzy akurat przy niej nie uczestniczyli. No błagam. Nie stać nas na więcej?

Reprezentacja nijakości i rozwiązywania głównie bieżących problemów

Czas, by przejść do meritum – tezy z tytułu. Od dłuższego czasu reprezentacja zmierza w kierunku równi pochyłej. Czytałem ostatnio wypowiedź, że dla polskiej piłki nadchodzą ciemne czasy. Otóż nie – wcale nie musimy przegrać z San Marino, żeby ogłosić, że jest źle. Ciemne czasy polskiej piłki trwają już od jakiegoś czasu i mają się dobrze. W odpowiedzi na to PZPN zamiast spróbować odbić w innym kierunku błądzi tylko w zamkniętej pętli, odbijając się od jednej narracji do drugiej – i z powrotem. To musi się skończyć, a końca nie będzie bez brutalnej weryfikacji rzeczywistości. A taką byłby brak awansu do Mistrzostw Europy 2024. Byłoby to ogromną porażką nie tylko wizerunkową, ale również finansową. I chyba tylko to wymusiłoby oczekiwane zmiany.

Reprezentacja Polski nie ma jakości, jaką przez lata widziało wielu kibiców. Wcale nie jesteśmy czołową piłkarską nacją ani na świecie, ani w Europie. Na palcach można policzyć naszych piłkarzy wysoko cenionych przez kluby czołowych europejskich lig. Nie ma w tym nic złego, póki nie udajemy, że jest inaczej. Nie ma w tym nic złego, póki uparcie nie stawiamy na te same nazwiska, które szczyt formy już dawno mają za sobą, w kadrze zagrały po kilkadziesiąt spotkań i trzymamy się ich tylko przez mglistą wizję tego, jak wyglądali kiedyś. Bo w takiej rzeczywistości – zamiast równać do Anglii, Belgii czy nawet Szwajcarii – niebezpiecznie zbliżamy się do poziomu Mołdawii, na papierze będącej co najmniej kilka klas za nami.

Gdyby tacy Milik, Kędziora czy Bereszyński dawali chociaż impulsy, byli oparciem morali dla zespołu, jeszcze mógłbym zrozumieć ich wysokie miejsce w hierarchii. Niczego podobnego nie dają, więc zamiast dawać im kolejne szanse, powinniśmy się z nimi pożegnać. Powiedzieć „pa, cześć, adieu” czy cokolwiek innego.

Potrzebujemy katharsis?

Obawiam się, że nie będzie na to czasu, jeśli kolejne miesiące przypadną na chaotyczne przygotowania do kolejnego wielkiego turnieju, na którym nie pokażemy nic, za co warto byłoby nas zapamiętać. Dlatego myślę, że paradoksalnie najlepsze co może przytrafić się naszej reprezentacji to katharsis, jakim bez wątpienia mógłby okazać się brak awansu na to Euro. Dałoby to nam czas, by stworzyć coś na zupełnie innych fundamentach. Nowe otwarcie reprezentacji, budowanie wokół Piotra Zielińskiego, bez piłkarzy grających tylko za zasługi i nazwisko. Reprezentacji realizowanej jednym pomysłem na siebie, bo tylko przy takim scenariuszu w ostatnich latach wyglądaliśmy jakkolwiek. Tylko przyjąć ten pomysł z jednym założeniem – musi być dobrze przemyślany. Inaczej wrócimy do kadry jak tej Brzęczka, która owszem, potrafiła wygrywać. Jednak tylko z tymi o potencjale podobnym lub słabszym, w stylu przywołującym wymioty. Wówczas z lepszymi zawsze przychodziła weryfikacja.

Nie twórzmy nowej Dośrodkowii, bo powtórzymy tylko to, co już przeszliśmy i dojdziemy do takiego samego finału. Wyciągnijmy wnioski, bo jak słucham wypowiedzi Probierza o tym, że reprezentacji brakuje wzrostu, to głowa zaczyna mnie boleć. Wybierzmy lepszą drogę. A później dajmy czas i cierpliwość. W końcu przez brak pomysłu na siebie selekcjonerów zmieniamy częściej niż Paulo Sousa swoich pracodawców. A to nie świadczy o nas najlepiej.

REKLAMA

Jeśli spodobał Ci się ten wpis, zapraszam na mój kanał na YouTube, gdzie w najnowszym filmie wylałem nieco żali na reprezentację tuż po meczu z Mołdawią.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,642FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ