Pojedynek Kopenhagi z Bayernem Monachium mógł toczyć się według dwóch scenariuszy. W pierwszym – Bawarczycy zmiażdzyliby rywala z Danii, jasno pokazując swoją wyższość. W drugim – bohaterem zawodów zostałby Kamil Grabara, który w cudowny sposób powstrzymałby jedną z najlepszych klubowych drużyn świata. Im dłużej trwało spotkanie, tym bardziej zdawaliśmy sobie sprawę, że… żaden z tych scenariuszy nie będzie zrealizowany.
Thomas Tuchel postawił na personalnie najsilniejszy możliwy skład
Na boisku grają jednak piłkarze, a nie nazwiska — co idealnie pokazała pierwsza połowa. Gospodarze świetnie przesuwali się, czekając na ataki gości. Bayern próbował rozciągnąć defensywę Kopenhagi, ale robił to zbyt wolno, by zbudować przewagę. Atak pozycyjny kompletnie się nie kleił, a Kamil Grabara długimi minutami był zwyczajnie bezrobotny. Jednocześnie, Kopenhaga nie dawała nabierać się na próby wciągnięcia na połowę Bayernu. Nawet gdy pojawiała się szansa na kontrę, Duńczycy wychodzili niewielką grupą zawodników. Oddajmy jednak, piłkarze Kopenhagi dojrzale panowali nad piłką. Nie widzieliśmy żadnego nerwowego wybijania futbolówki, grali niemalże bez emocji, spokojnie realizując swój plan.
Bezbramkowy remis do przerwy nijak nie rozbudził Bawarczyków. Tuchel nie zdecydował się na żadną zmianę, więc w drugiej połowie znów widzieliśmy ten sam scenariusz. Scenariusz, w którym pojawiło się miejsce na gola dla… Kopenhagi. Kilka szybkich podań, futbolówka pod nogami Lukasa Leragera i w 55. minucie zapachniało sensacją. Bądźmy jednak sprawiedliwi, w tym momencie Kopenhaga miała po swojej stronie 3 celne uderzenia przeciwko ledwie 2 Bayernu Monachium! Harry Kane był odcięty od podań (9 kontaktów z piłką przez 60 minut gry!), Konrad Laimer podawał ze skutecznością 55.6%, Coman i Sane przegrywali większość pojedynków. Thomas Tuchel widząc bierną postawę swoich zawodników, czekał i… doczekał się. Oto bowiem w 67. minucie kompletnie niewidoczny wcześniej Jamal Musiala znalazł drogę do siatki, mierzonym uderzeniem z dystansu pokonując Kamila Grabarę. Niemiecki szkoleniowiec ze zmianami czekał do 77. minuty, gdy wpuścił na murawę Mathysa Tela oraz Thomasa Müllera. 6 minut później francuski joker dał Bayernowi prowadzenie, ale kluczową pracę przy trafieniu wykonał 34-latek.
Co ciekawe, bohaterem meczu został… Sven Ulreich
Niemiec, który zawalił starcie przeciwko RB Lipsk, tym razem popisał się refleksem w doliczonym czasie gry, gdy niepozorne uderzenie mogło wtoczyć się do bramki. Kopenhaga może sobie pluć w brodę, bowiem spotkali dziś jedną z najsłabszych wersji Bayernu, a i tak zeszli z boiska przegrani. Tuchel dostał cenną lekcję i powinien przemyśleć sobie kwestię rotacji, bowiem czekanie z wprowadzeniem takiego Mathysa Tela niemalże do samego końca mija się z celem — szczególnie że zawodnicy pierwszego składu ewidentnie nie mieli swojego dnia. Stawianie non stop na te same nazwiska odbija się na ich dyspozycji, a zaryzykujemy także stwierdzeniem — zaangażowaniu. Bayern zagrał bardzo słabe zawody, jednak potrafił przepchnąć zwycięstwo. Ulreich, którego czas w bramce Bawarczyków jest ograniczony, chociaż przez chwilę może poczuć się jak bohater.