Jurgen Klopp narzekał w trakcie konferencji przed meczem z Wolverhampton, że jego zespół znowu musi grać mecz o 12:30 w sobotę na start kolejki (13:30 czasu polskiego), tuż po zakończeniu przerwy na reprezentację. Cóż, ciężko się temu dziwić, bowiem aktualny mecz z Wolves był już dwunastym takim spotkaniem Liverpoolu za kadencji niemieckiego szkoleniowca. I podobnie jak w przypadku poprzednich rywalizacji rozgrywanych o tej porze, początek dzisiejszego meczu zwiastował kolejną ciężką przeprawę dla ekipy The Reds.
„I znowu ta 12:30…”
Gospodarze wyszli bowiem na prowadzenie już w 7. minucie. Pedro Neto bez problemu wypracował sobie miejsce aby dośrodkować piłkę po ziemi w niebezpieczny sektor, a na drugim końcu podania znalazł się Hee-Chan Hwang, po którego uderzeniu Alisson wylądował w siatce razem z futbolówką. Przez pierwszy kwadrans spotkania Liverpool w zasadzie nie istniał. Drużyna Wilków bombardowała rywali pressingiem i dynamiką do tego stopnia, że ci nie mogli utrzymać się przy piłce nawet na moment.
W dalszej fazie meczu podopieczni Kloppa odzyskali nieco kontroli nad spotkaniem, ale wciąż nie potrafili wykreować sobie żadnej sytuacji bramkowej. Z kolei praktycznie każdy atak Wolves po przejęciu piłki stwarzał pewne zagrożenie dla gości. Dzięki takiej śmiałej postawie, zespół Garry’ego O’Neila schodził do szatni na prowadzeniu.
Efektowny comeback Liverpoolu
Pozytywną energię w ekipę przyjezdnych wlał w 55. minucie Cody Gakpo. Diogo Jota odnalazł w tłoku na przedpolu Mohameda Salaha, a ten zagrał na dalszy słupek do Holendra, który z bliskiej odległości wykończył akcję. Bramka wyrównująca odmieniła obraz gry Liverpoolu. Goście wyraźnie przejęli inicjatywę i wraz z wejściem Darwina Nuneza, Luisa Diaza oraz Harvy’ego Elliotta zaczęli stwarzać sobie coraz więcej sytuacji. Zepchnięte do defensywy Wolverhampton musiało szukać swoich szans na dojście do głosu w kontratakach.
The Reds nie pozwolili jednak na taki obrót zdarzeń. Podopieczni Kloppa przycisnęli rywali do ściany i to przyniosło wymierne efekty. Najpierw gol Andy’ego Robertsona w 85. minucie, a potem w 90+1. strzał Elliotta stawiający kropkę nad „i” w triumfie Liverpoolu. Przy wszystkich trzech bramkach gości asystował nie kto inny jak Mo Salah.
Tym samym Liverpool przerwał pechową serię bez zwycięstwa, związaną z meczami o niefortunnej porze w „Premier Leaguowe” soboty. Wolves zabrakło natomiast paliwa, aby po dobrym początku kontynuować narzucone przez siebie tempo w dalszej części spotkania.