Porażka z Cracovią sprawiła, że włodarze klubu z Radomia postanowili dokonać korekty na ławce trenerskiej. Mariusza Lewandowskiego zastąpił Constantin Galca. To pierwszy zagraniczny szkoleniowiec, który poprowadził Radomiak w oficjalnym meczu w Ekstraklasie. Rumunowi debiut przypadł na mecz z aktualnym mistrzem Polski. Z kolei Kolejorz po udanej przygodzie w Conference League, musiał zrobić wszystko, aby w przyszłym sezonie otrzymać ponownie taką szansę. Takie mecze jak z Radomiakiem, czyli 14. zespołem tabeli powinny być dla drużyny Johna van den Broma formalnością, jeśli tylko myślą o utrzymaniu miejsca gwarantującego grę w europejskich pucharach. Obie drużyny miały o co walczyć.
Efekt nowej miotły?
Zespoły wyszły na mecz bardzo odważnie, pokazując, że mają o co w tym spotkaniu walczyć. Lech próbował, Radomiak próbował i te próby przyniosły pierwszego gola gospodarzom. W 9. minucie prowadzenie drużynie „Zielonych” dał Leonardo Rocha. Cóż to było za uderzenie!
Widać było organizacji gry poprawę względem ostatnich meczów w grze Radomiaka. Efekt nowego szkoleniowca? Pewnie tak, lecz drużyna Johna van den Broma nie przypominała drużyny, którą zobaczyliśmy w meczu z Legią i Fiorentiną. Gospodarze chcieli grać odważnie. Lech też chciał, tylko prezentował się bardzo przewidywalnie i wolno. Zaczyna się pojawiać zmęczenie sezonem, brakowało Mikaela Ishaka czy Filipa Szymczaka. Artur Sobiech nie daje tej uniwersalności w atakach, co wymienieni wcześniej inni napastnicy Kolejorza. Szwed wnosi do gry Lecha zdecydowanie więcej kreatywności. Zmęczenie, brak najmocniejszego składu i bardzo dobra Radomiaka. To czynniki, przez które Lech schodził na przerwę, przegrywając.
Radomiak z pomysłem na Lecha
Druga połowa była lepszą w wykonaniu poznaniaków. Ruszyli, otworzyli się, co skutkowało również częstszymi atakami ze strony ich rywali. Radomiak cofnął się pod swoją bramkę i bronił prowadzenia. Nie była jednak to tzw. „obrona Częstochowy”. Wszystko wyglądało bardzo dobrze, cała drużyna znakomicie przesuwała się za piłkę, jednocześnie męcząc gości swoim zaangażowaniem. Lech bił głową w mur, ataki nie były zbyt skuteczne i konsekwentne. Mimo że Radomiak często przeżywał trudne chwile, to można było odnieść wrażenie, że mają wszystko pod kontrolą. Bardzo irytujące były próby Kristoffera Velde. Co drugi atak w jego wykonaniu był spisany na straty, na samym szarpaniu najczęściej się kończyło.
Kolejorz, chcąc gonić wynik, nie miał za bardzo opcji na ławce. Tak jak już wcześniej wskazaliśmy, brakowało klasowych ofensywnych zawodników, ale gdy Artur Sobiech przez większość spotkania zawodził, nagle pojawił się znikąd i w 84. minucie dał swojej drużynie wyrównanie. Nie zmienia to faktu, że był to co najwyżej przeciętny mecz w wykonaniu byłego reprezentanta Polski. Nie tylko w jego wykonaniu. Cała drużyna Johna van den Broma grała bardzo przeciętnie.
Niedosyt z obu stron
Na gola Lech zasłużył, jednak niekoniecznie na zwycięstwo swoją postawą w tym meczu, a zwłaszcza w pierwszej połowie. Lech wywozi wymęczony cenny punkt z Radomia, patrząc na przebieg meczu to maksimum, co mógł osiągnąć w tym spotkaniu. Radomiak może czuć pewien niedosyt, wydawało się, że przez długi czas kontroluje przebieg starcia. Mimo wszystko Constantin Galca zaliczył obiecujący debiut w nowym klubie, który odskakuje od strefy spadkowej na 4 punkty.