Bartosz Salamon musi zmierzyć się z coraz poważniejszymi konsekwencjami pozytywnego wyniku testów antydopingowych przeprowadzonych po meczu przeciwko Djurgardens. Reprezentantowi Polski grożą nawet cztery lata zawieszenia, bowiem stwierdzony w jego organizmie środek o nazwie chlortalidon jest zakazany. Mimo, że sam w sobie nie jest dopingiem, może służyć maskowaniu dopingu. Lech Poznań zamierzał kontynuować współpracę z defensorem, ale sprawą zajęła się UEFA, która zawiesiła piłkarza na trzy miesiące.
Sytuacja jest niecodzienna, bowiem w polskim futbolu rzadko (żeby nie powiedzieć wcale) obserwowaliśmy „wpadki dopingowe”. Bartosz Salamon od początku przekonuje o swojej niewinności, a Lech Poznań stara się bronić swojego zawodnika przed konsekwencjami. Niestety, materiał dowodowy – a nim jest próbka z pozytywnym wynikiem, jednoznacznie wskazuje „winę” piłkarza. Nie zabrzmi to dobrze, ale udowodnienie niewinności reprezentanta Polski może być bardzo trudnym zadaniem.
Nie będziemy w tym miejscu moralizować i oceniać czy Salamon popełnił błąd, czy jest ofiarą dziwnego zrządzania losu. 3 miesiące przerwy od gry i treningów, w momencie, gdy jego klub ma okazję na grę w ćwierćfinale Ligi Konferencji, a i perspektywy występów w reprezentacji Polski stały się duże… No cóż. Nad Bartoszem zebrały się wielkie, ciemne chmury i dziś trudno wierzyć, że nie spadnie z nich żadna kropla deszczu.