Graham Potter był na skraju zwolnienia na początku tego miesiąca, ale od tego czasu jego Chelsea powoli zaczęła wracać na właściwe tory i wygrała każdy z trzech poprzednich meczów we wszystkich rozgrywkach. Dodatkowo „The Blues” zdobyli pięć bramek w dwóch ostatnich meczach — tyle samo, ile w poprzednich 12 spotkaniach — co jednoznacznie pokazuje, że piłkarzom udało się w końcu przezwyciężyć problemy z atakiem, które nękały ich w ubiegłych miesiącach. Na Stamford Bridge przyjechała drużyna, która pod wodzą Seana Dyche’a walczy o każdy możliwy punkt, co sprawia, że „The Toffees” to bardzo niewygodny rywal, o czym zdążył się już przekonać Arsenal. Jednak Everton ostatni raz pokonał Chelsea na ich terenie w 1994 roku, dzierżąc serię 27 spotkań bez zwycięstwa na terenie rywala. „The Toffees” nie tylko chcieli zakończyć tę niechlubną serię, lecz także zdobyć cenne punkty w walce o utrzymanie.
Dominacja + brak skuteczności = Chelsea
To, że Chelsea w trakcie całego spotkania będzie więcej czasu się utrzymywała przy piłce — było wręcz oczywiste. To, że Everton większość czasu gry będzie się bronił — również było wiadome. I tak właśnie wyglądała pierwsza połowa. Chelsea zdominowała środek pola, a głównie się to udało za sprawą Enzo Fernandeza. Przejął kontrolę w środkowej części boiska, pokazując po raz kolejny, że warto było wydać na niego 127 milionów funtów. Świetnie też u gospodarzy działały wahadła. Z pewnością ataki bocznymi sektorami przyprawiały drużynę Seana Dyche’a o ból głowy. Szczelna obrona Evertonu działała, nie pozwalając na zbyt dużo Joao Felixowi czy Kaiowi Havertzowi. Zawodnicy Grahama Pottera próbowali, lecz nie byli w stanie przebić się przez mur „The Toffees”. Gospodarze nie stworzyli sobie zbyt wielkiej ilości klarownych sytuacji. Dużo było dymu, lecz brakowało w tym wszystkim ognia. Wiele akcji mogło się podobać, jednak gdy miało dochodzić do strzału, zaczynało brakować środkowego napastnika z krwi i kości. Brakowało bramek i skuteczności. Brakowało również Christiana Pulisica, który takimi występami, coraz bardziej pokazuje, że jego przygoda z „The Blues” zbliża się ku końcowi.
Na własne życzenie
Dla „The Toffees” im dłużej się utrzymywał remis, tym bardziej się zaczęli rozkręcać i liczyć na ewentualną bramkę w stylu Seana Dyche’a, czyli ze stałego fragmentu gry, czy też po długiej piłce Pickforda do napastników. Jednak w 52. minucie udało się Joao Felixowi dobić do „evertońskiego” muru. Portugalczyk otworzył strzelanie w meczu, notując drugie trafienie na boiskach Premier League. Everton po straconym golu, może nie tyle, co ruszył na Chelsea, co po prostu ją wyczekał. Wykorzystali brak gola dającego ewentualne wyższe prowadzenie i w 69. minucie po rzucie rożnym, bo jakby inaczej, bramkę wyrównującą strzelił dla gości Abdoulaye Doucoure. Jednak remis na tablicy wyników nie trwał zbyt długo. Rzut karny dla Chelsea w 76. minucie wykorzystał Kai Havertz.
Everton miał remis na wyciągnięcie ręki, jednak bramka wyrównująca sprawiła, że Chelsea jeszcze bardziej przycisnęła i nie popełniła tego błędu, co wcześniej. Tworzone okazje trzeba jak najszybciej zamieniać na gole i zrobić wszystko, aby wynik spotkania jak najszybciej zamknąć. Tego „The Blues” nie zrobili po strzeleniu pierwszej bramki. Szybko dostali nauczkę za swoje błędy i wyciągnęli wnioski. W ostatnim kwadransie gry zawodnicy z Londynu mieli jedno zadanie. Odciągnąć gości od stałych fragmentów gry, które są niesamowitą bronią drużyny Seana Dyche’a. To się udało gospodarzom, lecz Chelsea nie uchroniła się przed stratą bramki.
Wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą, lecz w 89. minucie gola na 2:2 strzelił Ellis Simms
Miał być wygrany trzeci mecz z rzędu na boiskach Premier League, a jest tylko remis. Konsekwencja Evertonu i brak podwyższania prowadzenia to główne grzechy Chelsea, które wykorzystali gości.
Mimo wszystko widać powtarzalność u zawodników Grahama Pottera, więcej zgrania. Piłkarze chętniej na siebie spoglądają i coraz lepiej wychodzi im współpraca między sobą. Widać poprawę, lecz jednak do tej poprawy jest jeszcze wiele. Głównie skuteczność. A Everton jak to Everton — walczy dalej o zachowanie ligowego bytu. Stałe fragmenty to z pewnością największa broń i umiejętność wygrywania meczów wynikiem 1:0. W kontekście utrzymania takie umiejętności mogą być bezcenne.
Chelsea – Everton 2:2 (Felix 52′, Havetz 76′ – Doucoure 69′, Simms 89)
Aut. Mateusz Topolski