Po trzech triumfalnych setach osiągniętych na holenderskiej hali w Apeldoorn Serbia jest ponownie najlepsza. Na przestrzeni całego turnieju straciła tylko pięć setów (dwa z Polską i Bułgarią oraz jeden z USA). Wygrały także wszystkie rozegrane przez siebie mecze.
Przejść do legendy
Serbki jako obrończynie tytułu stawały przed szansą zapisania się w historii mundialu jako kolejny zespół, któremu udało się zachować miano mistrzyń. W przeszłości taki sukces odniosły do tej pory cztery reprezentacje (pięć zaś jeśli osobno będzie się liczyć wyniki Związku Radzieckiego i Rosji). Dodatkowo zespół z Bałkanów przy ewentualnym triumfie zachowałby stuprocentową skuteczność w zwyciężaniu światowego czempionatu.
Brazylia natomiast miała przed sobą wielki kamień milowy. Chociaż ekipa Canarinhos zawsze jest kojarzona z siatkówką na wysokim poziomie. Dlatego pewnie wielu może zadziwić, że kobieca kadra na mistrzostwach świata jeszcze złota nie zgarnęła. Na ostatnim odcinku poległa trzykrotnie. Dwa razy z Rosjankami w 2006 i 2010 roku oraz Kubankami w 1994 roku.
Batalia gigantek
Pierwszy set od razu pokazał, że mierzą się ze sobą mocne ekipy. Na początku trochę bardziej stres zapanował nad Serbkami, bowiem te oddały inicjatywę swoim przeciwnikom. Ale nie pozwoliły oddać partii za darmo i zminimalizowały przewagę Brazylii. I chociaż same oddały aż jedenaście punktów, to dzięki lepszej ofensywie podpartej punktującym blokiem udało się Europejką przechylić szalę na swoją korzyść.
W secie numer dwa bardzo podobnie Brazylijki korzystały z pomyłek rywalek przy budowie wstępnego dystansu. Jednak z uwagi na słabnące wykończenie akcji (poprzedzone nie najlepszym przyjęciem) dostarczyły tlen Serbkom. Te trochę na raty niwelowały dystans, ale cały czas trzymały się blisko. Aż przy stanie po szesnaście włączyły wyższy bieg i wyszły na prowadzenie (dzięki potężnym atakom i asom z serwisu). Ale Canarinhos również nie zapomniały, że mają sprawną skrzynie biegów i w końcówce jeszcze postraszyły. Aczkolwiek nie zdołały odwrócić losu.