Jesień kojarzy mi się startem sezonu na herbaty i kawy, spędzaniem czasu w domowy zaciszu, oglądaniem maratonów filmowych i… NBA. Bo właśnie wtedy rusza najlepsza amerykańska liga świata w koszykówce. Zdaje sobie doskonale sprawę, że jest to sport dużo bardziej ceniony w Stanach, co zresztą widać gołym okiem, ale po ostatnich triumfach naszej polskiej kadry postaram się Was zachęcić do tej dziedziny w amerykańskiej odsłonie. Dlaczego, więc jest to dobry moment, żeby zacząć swoją przygodę z National Basketball Association?
1. Ostatnie lata LeBrona Jamesa — jednego z najwspanialszych koszykarzy wszech czasów
Michael Jordan, czy LeBron James? Kto jest najlepszych koszykarzem all-time? Nie mi to oceniać, ponieważ jak Jordan zdobywał pierścienie w barwach czerwonych byków, mnie nie było jeszcze na świecie. Dodatkowo NBA wyglądało wtedy zupełnie inaczej niż obecnie. Zasady koszykówki się zmieniły. Sport stał się bardziej profesjonalny. Treningi, żywienie, psychologia — wkroczył na wyższy level. Wszystko poszło z biegiem czasu. W związku z tym traktuje LBJ jako postmodernistyczną wersję MJ’a. Mimo wszystko „Majkel” zawsze będzie dla mnie nieco bardziej ikoniczną, historyczną postacią. Takim superbohaterem lat 90′, o którym opowiada się historie. Za 15 lat, gdy usłyszę z kolei „LeBron James”, będzie przemawiała do mnie nostalgia.
Dlaczego o tym pisze? Nie oszukujmy się, wielki LeBron młodszy już nie będzie. Wieku i liczb nikt nie oszuka. Ten w grudniu skończy 38 lat, co i tak (patrząc na jego sylwetkę i formę) jest kosmicznym wynikiem. W poprzednim sezonie Amerykanin notował średnio na mecz 30.3 (!) punktów, zbierał 8.2 piłek i 6.2 asystował. Miało to miejsce w 56. grach sezonu regularnego 2021-22. Do tego dochodzi fakt, że chłop dalej wygląda jak bestia. Cristiano Ronaldo koszykówki. Gwiazda futbolu męczy się w Manchesterze, LeBron w LA Lakers. Ale o tym może innym razem.
LeBron dalej jest jedną z największych gwiazd NBA i to nie tylko za zasługi z poprzedniej dekady. Jest wzorem dla sportowców i pokazuje, jak mimo upływu czas i tykania biologicznego zegara, dalej utrzymywać się w grze. Trochę jak Robert Lewandowski. Jak przygotować ciało, żeby w tym wieku grać o najwyższą stawkę i na najwyższym poziomie. Cieszmy się, póki możemy go oglądać na żywo, bo „Król” zaraz zejdzie ze sceny. Ma aspiracje, żeby zagrać w jednej drużynie ze swoim młodszym synem, który za kilka sezonów może zawitać w NBA. Ciężko jednak określić, do kiedy LBJ będzie kontynuował karierę. Więc jeśli jeszcze nie widzieliście go w akcji, to jeden z ostatnich momentów, żeby nadrobić i móc za x lat powiedzieć: widziałem tego potwora „na żywo”, był nieziemski.
2. Hello, w końcu mamy POLAKA w NBA. Czego jeszcze Wam potrzeba?
O Jeremym Sochanie pisał już każdy, w tym ja. I to sporo. Nie będę się tu zbytnio rozwodził. Jeśli chcesz bliżej poznać jego sylwetkę, śledzić postępy, to spokojnie znajdziesz artykuły z tym związane na naszej stronie. Niemniej jednak skoro powiedzieliśmy sobie w kontekście LeBrona Jamesa o końcu ery legendy, musimy powiedzieć o jej rozpoczęciu wśród młodych zdolnych, takich jak Sochan. JJ rozpoczął sezon w startowej piątce San Antonio Spurs pod bystrym okiem Gregga Popovicha — trenerskiej legendy NBA i San Antonio. Wysoki pick tegorocznego draftu uczy się, gra, zgarnia minuty, popełnia błędy, wyciąga z nich wnioski, robi wiele dobrego na parkiecie. Porównywany do Dennisa Rodmana, tylko z lepszym rzutem, a raczej z potencjałem, możliwością jego poprawy.
Jest to czwarty Polak w NBA i… zdecydowanie najlepszy. Marcin Gortat pokazał, że można wejść do ligi jako outsider, gość niechciany, jakiś tam biały Polak i zapisać się w jej historii. Jeremy jest trochę inaczej traktowany, jest też lepszym koszykarzem, z większym talentem. Może mieć wspaniałą karierę. Na razie zaczyna w jednym z najlepszych (jak nie najlepszym) miejscu do rozwoju. Organizację Spurs można było uwielbiać przed Sochanem, ale teraz z pewnością zgarnęli masę nowych, polskich fanów. Warto śledzić NBA, żeby być na bieżąco i równolegle zacząć wraz z Jeremym, który już wpłynął na popularyzację koszykówki w Polsce. W tym momencie jest 8. rookie w wyścigu po najlepszego debiutanta.
3. „Już” nie tylko Ameryka, a również Europa rządzi NBA
Jak już jesteśmy przy Jeremym Sochanie, warto wspomnieć o innych Europejczykach. Wśród laików może istnieć przeświadczenie, że NBA jest ligą skrojoną w większości pod Amerykanów. Siłą rzecz, to właśnie oni w głównej mierze tam grają. Głównie za sprawą tego, że mają najlepsze szkolenie. Dodatkowo najłatwiej jest dostać angaż w NBA poprzez Draft, a co za tym idzie karierę w uniwersyteckiej koszykówce stanowej. Jednak Europa coraz bardziej daje o sobie znać.
Europejscy koszykarze wchodzą w skład 75. najlepszych koszykarzy w całej historii NBA. Z historycznych już zawodników, byli to m.in. Tony Kukoc, czy Dirk Nowitzki. Z aktualnej gwardii mowa o takich gwiazdach, jak Giannis Antetokounmpo, Luka Doncić (którego swoją drogą Polska wyeliminowała z EuroBasketu), Nikola Jokić. Z czego ta trójka łapie się do najlepszych graczy NBA i walczą o miano MVP. Przekaz jest prosty: nie czujmy się gorsi, bo jesteśmy z Europy, bo to właśnie nasi „reprezentanci” rządzą teraz tą ligą.
4. Sezon powrotów
Ten sezon jest jakby wyjątkowy, ponieważ latem rostery wielu ekip znacząco uległy zmianie. Miało to miejsce z powodu wymian międzyklubowych czy powrotów po dłuższych kontuzjach. W związku z tym sporo fajnych do oglądania zawodników wróciło na parkiety NBA. O kim mowa? Między innymi: John Wall, Kawhi Leonard, Paul George, Dennis Schröder, Ben Simmons, Zion Williamson, Joe Harris. Szybka lista z głowy. Okej, niektórzy są już oceniani jako cienie samych siebie, jak m.in. Simmons, ale to wciąż ciekawa paczka graczy, którzy lada moment mogą odpalić i przypomnieć sobie jak się gra w koszykówkę. O ile już niektórzy tego nie zrobili.
Pewnie zaskakującym dla niektórych wyborem jest umieszczenie w zestawieniu Dennisa Schrödera, reprezentanta Niemiec. No cóż, Dennis ponownie błysnął w Europie, o czym mogliśmy się przekonać na tegorocznych mistrzostwach. Naprawdę dobrze się ogląda tego rozgrywającego, który wrócił latem do ligi, a dokładniej do LA Lakers, gdzie przecież już był. Kwestia doleczenia kontuzji, żeby zobaczyć go zaraz w akcji. A myślę, że warto, po tym co pokazał na ostatnim turnieju.
5. Jak radzą sobie drużyny z największym polskim fanbasem?
Chicago Bulls, LA Lakers, Boston Celtics, Cleveland Cavaliers, San Antonio Spurs. Między innymi te ekipy przez dekady zdobyły największą sympatię wśród polskich kibiców. Jakie mają perspektywy w obecnym sezonie?
- Bulls mieli dobry początek w zeszłym roku, już w preseason nowa, odświeżona ekipa grała bardzo fun-to-watch. Zimą zrobili ostry climbing w górę tabeli, ale ostatecznie zakończyli sezon na 6. miejscu, które zagwarantowało im grę w fazie play-offs. Zakończyli swoje zmagania na pierwszej rundzie, gdzie trafili na ówczesnych obrońców tytułu Milwaukee Bucks. W tym roku ściągnęli po kilka staroszkolnych nazwisk do rotacji, ale stracili Lonzo Balla z powodu kontuzji. Niestety, ale nie będą bić się o mistrzostwo. Jeszcze nie. Niemniej jednak powinni na spokojnie zagrać w play-offach i mieć w miarę dobry sezon regularny.
- Natomiast „Miasto Aniołów” nawiedziły demony i nie chcą go opuścić. LA Lakers w tamtym roku nie dostali się nawet do play-in. Nie mieli zbyt szerokiego pola do popisu, żeby poprawić swój skład, ale na osłodę — ich największe gwiazdy w końcu są zdrowe. Pytanie, jak LeBron James, Russel Westbrook i Anthony Davis rozwiną się w trakcie sezonu. Na ten moment słabo to wygląda — bilans 2/7 i przedostatnie miejsce w Konferencji, tuż przed tankującymi po Victora Wembanyame Houston Rockets. Czyżby szykowała się powtórka z rozrywki u „jeziorowców”?
- Boston Celtics, czyli druga najlepsza drużyna zeszłego sezonu NBA. Finaliści play-offów, którzy otarli się o mistrzowskie pierścienie. Pod względem składu niewiele się u nich zmieniło. Zatrudnili m.in. Blake’a Griffina, którego starsza publika z pewnością kojarzy (z blokiem do mej trumny, to jak Blake Griffin – jak rapował Oki). W tym sezonie powinni być równie mocni co ostatnio i znowu powalczyć o mistrzostwo NBA. To powinno napawać optymizmem, ponieważ w Polsce mamy dużo fanowskich obozów „Celtów”. Jedynym mankamentem jest to, że organizacja zawiesiła swojego dotychczasowego trenera na rok (Ime Udoka) za złamanie jednej z zasad. Mianowicie nawiązanie intymnej relacji z jedną z pracownic.
- Cleveland Cavaliers mogą mieć natomiast świetny sezon. Już dawno pozbierali się po rozstaniu z LeBronem i w tym roku stworzyli naprawdę wyśmienitą pakę. Dołożyli pokłóconego z Jazz Donovana Mitchella, który rozgrywa kapitalne zawody i w końcu „odżył”. Do tego Garland, LeVert, Mobley, Allen i wielu innych. Super nazwiska, które grają w tym przypadku.
- San Antonio Spurs ponownie rozkochali w sobie Polaków, wybierając w drafcie naszego reprezentanta. Jak to powiedział ich trener: jeśli chcecie lecieć do Vegas i postawić wszystko na nasze mistrzostwo, to lepiej tego nie róbcie. Ekipie powinno być bliżej do tankowania i rozwijania młodych talentów niż wygrywania. Na ten moment jednak zaskakują, bo mają bilans 5/2 i czwartą pozycję w zachodniej konferencji.
Nie miałbym serca nie wspomnieć na sam koniec o Washington Wizards, czyli zespole, w którym Marcin Gortat spędził aż 5 lat. Właśnie w stolicy Stanów Zjednoczonych polski koszykarz spędził największą część swojej kariery. Marcin wrócił w tym sezonie do Wizards na zasadzie pomocy trenerskiej. Wykonał swoje zadanie, ale bardzo możliwe, że powróci przy okazji dłuższej przerwy od spotkań NBA.