Połowa lipca 2022, rewanżowy mecz 1. rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Lech Poznań mierzy się na wyjeździe z Karabachem Agdam. Z pierwszego meczu ma jednobramkową zaliczkę, do awansu do dalszej fazy kwalifikacji wystarczy mu zatem remis. Okazuje się to – delikatnie rzecz ujmując – za trudne.
Niestety, 2. runda eliminacji Champions League to dla Mistrza Polski za wysokie progi. Marzeń o salonach europejskiej piłki pozbawia nas zespół z Azerbejdżanu. Ten sam, który w przeszłości okazywał się lepszy od Legii Warszawa i Wisły Kraków. Co prawda piłkarze Karabachu to nie są chłopcy z łapanki. Tyle tylko, że piłkarze Lecha to też ponoć nie są byle chłystki. W dodatku odpuścili mecz w Superpucharze Polski, aby być w pełni sił na spotkanie rozgrywane w Azerbejdżanie. Efekt przygotowań? Wynik 1-5, który nie może pozostawiać jakichkolwiek złudzeń.
Drużyna z Kaukazu ma pewne osiągnięcia w europejskich pucharach. Pytanie, czy są one na tyle duże aby piłkarze Lecha z tego powodu padli przed rywalami na murawę? A to właśnie zrobili po stracie 3. bramki. I jasne, można mówić, że Karabach miał w tym spotkaniu szczęście. Bramka ze spalonego, nie podyktowana jedenastka, kiepska forma bramkarza Lechitów. Wszystko rozumiem, ale nie dajmy się zwariować. Lech miał bowiem wszystko w swoich rękach. Rewanż rozpoczął się dla niego bardzo szczęśliwie od bramki Velde. Dodając do tego zaliczkę z pierwszego meczu, poznaniacy naprawdę mieli komfortową sytuację.
Co zawiniło?
Przyczyny klęski w tym dwumeczu widzę dwie. Pierwsza to kwestie psychologiczne. Na murawie widać było, że gracze Kolejorza zostali przytłoczeni utratą bezpiecznego wyniku. Kompletnie stanęli, tak jakby sami nie wierzyli, że są w stanie odwrócić losy rywalizacji. Brak wiary we własne możliwości w spotkaniu z drużyną z Azerbejdżanu brzmi i wygląda jak ponury żart. Karabach nie grał przecież wielkiej piłki, ich piłkarze też popełniali błędy. Uważam, że najgorsze co teraz możemy zrobić to szukać usprawiedliwienia dla kiepskiej postawy zawodników Lecha. Jeśli będziemy udawać, że nic się nie stało to co roku będziemy świadkami takich upokorzeń. Kwestia mentalności i odpowiedniego nastawienia w nowoczesnym sporcie jest kluczowa. Żeby nie zabrzmiało to jednak zbyt ostro zaznaczę jedynie, że w naszej rodzimej piłce wagę do tego aspektu przykłada się dopiero od niedawna.
Co jeśli jednak to nie głowy piłkarzy zawiodły? Może kluczowa była jednak dyspozycja piłkarska? Zawodnicy z Poznania mają nowego szkoleniowca, który niekoniecznie musi okazać się fachowcem, na jakiego czekano. Choć nie chce mi się wierzyć, że trener z tak dobrym CV (jak na warunki Ekstraklasy) zdołałby w półtora miesiąca rozłożyć na części pierwsze lokomotywę, która w końcówce minionego sezonu była naprawdę nieźle rozpędzona. Wszyscy wokół chwalili też transfery jakie przeprowadził Lech, ale będąc szczerym nie miały one żadnego przełożenia na to, co oglądaliśmy na boisku w Baku. Afonso Sousa nie zagrał z powodu urazu, Rudko zaprezentował się poniżej oczekiwań a Tsitaishvili grał tylko przez ostatnie 18 minut. Może się okazać, że wszyscy trzej odpalą później, tylko jakie to będzie miało znaczenie? Lech odpadł z Ligi Mistrzów. Pardon. Z eliminacji Ligi Mistrzów. Bardzo to przykre, bo po ubiegłym sezonie wszyscy kibice liczyli na więcej.
Czy jedzie z nami trzeźwy maszynista?
Na koniec podzielę się z Wami refleksją nt. kibiców poznańskiej lokomotywy. Otóż uważam, że są jedną z najbardziej zorganizowanych i oddanych grup kibicowskich w Polsce. Potrafią przygotować estetyczne oprawy i w kilkaset osób ruszyć na wyprawę za swoim klubem. Mają jednak jedną wadę. Są strasznie niestabilni w swojej ocenie sytuacji panującej w klubie. I tak, zdaję sobie sprawę, że tego rodzaju zdanie można napisać o kibicach w zasadzie każdego klubu Ekstraklasy. Odnoszę jednakże wrażenie, że kibice Lecha są nieco bardziej niekonsekwentni niż kibice innych drużyn. Raz decydują się na bojkot, bo – jak sami stwierdzili – klubem zarządzają miernoty, które nie potrafią zapewnić warunków koniecznych do zdobycia mistrzostwa. Zarząd się nie zmienia, ale gdy wreszcie udaje się zdobyć upragniony tytuł, nastroje odmieniają się o 180 stopni. I co dalej? Wczoraj zdarzył się szybki oklep od Karabachu i znów wajcha została przekręcona w drugą stronę.
Raptem kilka dni temu, nawet po przegranym Superpucharze, duża część niebiesko-białej braci zachwycała się sytuacją w Lechu. Porażkę z Rakowem przedstawiano jako mało istotną. W zasadzie bez żadnych podstaw jak mantrę powtarzano jaki to wielki potencjał drzemie w piłkarzach. A tu nagle gong, bo rzeczywistość pokazała, że wcale nie jest tak kolorowo jak mogło się wydawać. Fala entuzjazmu po zdobyciu mistrzowskiego tytułu niestety się rozmyła. Lech musi jak najszybciej znaleźć następną, bo inaczej zatonie wraz z nadziejami na fazę grupową Ligi Konferencji Europy.
Niemożliwe dla polskich zespołów w europejskich pucharach nie istnieje. Już na wczesnych etapach rywalizacji mamy problem z zaprezentowaniem własnych atutów. Obyśmy nie doczekali czasów, w których przyjdzie nam drżeć o wyniki przed spotkaniami z zespołami z Malty czy Wysp Owczych. A niestety, jeśli mielibyśmy patrzeć tylko na wczorajszy mecz, jest nam do tego poziomu bliżej niż nam się wydaje. Mistrza Polski przygniotła presja już na pierwszym (!) etapie eliminacji. Gdyby Kolejorz pracował na PKP i popełnił tyle błędów co wczoraj, uległby wykolejeniu już na pierwszej stacji. I taką analogię można zastosować do piłkarzy trenera van den Broma, którzy na potęgę gubili krycie, byli nieskuteczni w odbiorze i nie potrafili założyć skutecznego pressingu.