Przed meczem z Lipskiem The Reds z pewnością nie byli faworytami, w końcu przegrali 3 kolejne mecze. O formie Liverpoolu niech świadczy fakt, że w tym roku nadal nie wygrali meczu na własnym boisku, a na Anfield lepsze okazały się Burnley, Btighton i Manchester City. Jednak mimo to, The Reds potrafili ograć solidnego rywala z Niemiec. Główny bohater zespołu? Strzelec pierwszej bramki, który w szeregach RB robił mnóstwo zamieszania – Mo Salah.
Jeśli ktoś mógł dawać nadzieję dla Liverpoolu na wyjście z kryzysu, to właśnie Egipcjanin. Ostatnie 7 spotkań, licząc mecz z Lipskiem, to 7 jego bramek. Choć przewijają się opinię, że Salah nie wywiązuje się z roli lidera, to wczorajszy gol był dla niego już 24 w tym sezonie. Co w tym niezwykłego? W całym poprzednim miał „tylko” 23 trafienia. Jednak wtedy cała drużyna wyglądała lepiej, a niemal tyle bramek co Mohamed uzbierał Sadio Mane.
Teraz? Większość zawodzi na całej linii, defensywa przecieka, pomoc jest nijaka a ofensywa bezproduktywna i to właśnie Salah stanowi wyjątek od tej reguły. W ostatnich 7 meczach jak wcześniej wspomniałem, strzelił 7 goli, podczas gdy cały zespół – tylko 12. Ofensywa Liverpoolu bez niego nie istnieje.
To nie jest też tak, że do gry Egipcjanina nie można mieć żadnych zarzutów. Jest w formie, świetnie wychodzi na pozycje i stwarza sobie okazje. Jednak problem jest taki, że nie wykorzystuje zbyt wiele sytuacji. Z samym Lipskiem zmarnował swoje okazje w pierwszej połowie. Gdyby Lipsk miał trochę więcej szczęścia i objął prowadzenie na początku drugiej połowy – losy rywalizacji nabrałyby zupełnie innego scenariusza.
Pamiętajmy jednak o tym, że Liverpool przeżywa obecnie prawdopodobnie najpoważniejszy kryzys od lat. Jeśli ktoś wyprowadzi drużynę na prostą, to będzie to właśnie Egipcjanin.
Grafika – Liverpool