Legia dobrze punktuje w rundzie wiosennej i wypracowała sobie na tyle bezpieczną przewagę nad strefą spadkową, że pomału mogą patrzeć na stratę do 4. miejsca, które może zagwarantować europejskie puchary. Nieoceniony dla warszawskiego zespołu po powrocie na ligowe boiska jest Josue. Portugalczyk to bez wątpienia jeden z najlepszych piłkarzy Ekstraklasy o suficie znacznie wyższym niż reszta jego kolegów z zespołu. Widać było to już jesienią, ale dopiero teraz jego wkład w grę przekłada się na punkty drużyny Aleksandra Vukovicia.
Nie wiesz co zrobić z piłką – zagraj do Josue
Jouse jest jak sejf. Możesz zagrać do niego piłkę i być bezpiecznym, że on jej nie straci. 31-latek stawia stempel na każdej akcji zespołu. Bez niego Legia praktycznie nie ma prawa przeprowadzić składnego ataku. Cały czas chce być pod grą i mieć piłkę przy nodze. Koledzy wiedzą, że pod względem technicznym Portugalczyk przerasta ich o głowę, więc kiedy to tylko możliwe szukają do niego zagrania. Bo on wie, co zrobić z piłką. W drużynie, która cierpi na brak kreatywności i mobilności z przodu Josue jest bezcenny. Z głębi pola potrafi rzucić przerzut wymierzony co do centymetra. Wystarczy, że rywale zostawią mu trochę miejsca. A on tą przestrzeń znajduje sobie regularnie. Nawet, jeśli rywale starają się ją ograniczyć to Portugalczyk potrafi cofnąć się nawet pod środkowych obrońców, gdzie nie ma presji i stamtąd rozdzielać piłki na prawo i lewo.
To nie przypadek, że w jedynym przegranym meczu Legii na wiosnę, z Wartą Poznań, Josue pauzował za nadmiar żółtych kartek. Zespół Vukovicia zmuszony do gry w ataku pozycyjnym nie miał pomysłu, jak rozbić defensywę rywala bez swojego lidera. Portugalczyk w pewnym sensie ma również wpływ na to, że Legia wiosną traci tak mało bramek i rzadko dopuszcza rywali do dogodnych sytuacji strzeleckich. Oczywiście, Josue nie jest typem boiskowego walczaka. Od odbiorów są inni, ale on ma zapewnić, aby tej pracy mieli jak najmniej. I robi to perfekcyjnie.
Dobrym przykładem jest ostatni mecz z Górnikiem Łęczna, kiedy Legioniści po objęciu prowadzenia starali się możliwie jak najdłużej utrzymywać się przy piłce. Zorganizowali grę w „dziadka” z centralną postacią, jaką był Josue. Żeby nie przesadzić – co trzecie podanie było kierowane w stronę Portugalczyka, a jego głównym zadaniem było piłkę przetrzymać i mądrze rozrzucić. To był sposób Legii na utrzymanie wyniku. Zgodnie z maksymą, że jeśli masz futbolówkę to przeciwnik nie może strzelić bramki.
Spojrzenie przez liczby
– „Dzisiaj jest zupełnie inaczej. Proszą cię głównie o statystyki. Pytają, ile masz goli, ile asyst, jeśli masz trafić do wielkiego klubu. Kiedyś brali cię, bo po prostu widzieli, że byłeś dobry. To co robiłeś, było niesamowite, więc decydował test oka” – w niedawnym wywiadzie dla portalu „newonce sport” Josue nie krył niezadowolenia, że obecnie w futbolu wszystko spłyca się do suchych liczb. Nie patrzymy na boisko, a na transfermarkta. Debata, czy tak rzeczywiście jest to temat na osobny tekst, jednak jeśli popatrzymy na Josue wyłącznie przez pryzmat liczb to Portugalczyk i tak się broni. Ba, nawet na portalu „SofaScore”, który noty pomeczowe przyznaje ze statystyk na podstawie pewnego algorytmu Portugalczyk ma najlepszą średnią ocen na mecz. Licząc wszystkie rozgrywki zdobył 2 gole i zanotował aż 12 asyst. W Ekstraklasie zaliczył z kolei 9 ostatnich podań i na ten moment jest liderem tej klasyfikacji.
Kiedy zagłębimy się w bardziej szczegółowe statystyki – okazuje się, że w kreacji 31-latek nie ma sobie równych. Najwięcej kluczowych podań? Josue – 67. Drugi Ivi Lopez ma 55. Najwięcej wykreowanych sytuacji 100%-owych? Josue – 17. Drugi znów Ivi – 12. Najwięcej celnych podań? Josue. O ile pierwsze liczby podkreślają znakomitą kreatywność Josue, tak ostatnia statystyka świetnie oddaje, jakim typem piłkarza jest Portugalczyk. To niespotykana rzecz, aby najczęściej podającym w lidze był zawodnik na papierze ustawiany na pozycji ofensywnego pomocnika. Ta klasyfikacja to domena środkowych obrońców i defensywnych pomocników, ponieważ to oni rozpoczynają rozgrywanie każdego ataku. Josue w Legii jednak nie pełni roli typowej „10-tki”. W fazie posiadania piłki gra na każdej pozycji w środku pola jednocześnie. W zależności od tego, gdzie jest najbardziej potrzebny.
Czy można zatrzymać Josue?
Na polskich stadionach ze świecą szukać gościa o takiej technice użytkowej, wizji gry i inteligencji boiskowej, jak Josue. Portugalczyk w każdym meczu jest kluczową postacią zespołu i dotychczas rywale nie znaleźli na niego recepty. Wystarczy mu skrawek miejsca, żeby napędzić atak swojego zespołu. Oglądając mecze Legii zastanawiałem się, czy trenerzy przeciwnych drużyn nie oddelegują jednego z zawodników do indywidualnego krycia Josue. Na razie żaden szkoleniowiec nie zdecydował się na taki manewr. Moim zdaniem teoretycznie mogłoby to mieć sens. Przyklejenie „plastra” na Portugalczyka całkowicie pewnie z gry by go nie wyłączyło, bo wielokrotnie pokazywał, że przyjęcie piłki z rywalem na plecach nie sprawia mu problemów, natomiast ograniczyłoby jego największy atut – dokładny przerzut. Takie zagranie trzeba sobie przygotować. Mieć trochę miejsca i czasu, aby je wykonać.
Dla postronnych widzów Ekstraklasy, próbujących doszukać się w niej zalążki dobrego, europejskiego futbolu lepiej jednak, aby przeciwnicy nie znaleźli sposobu na zneutralizowanie Josue. Bo Portugalczyka w akcji ogląda się z rozdziawioną gębą. Takich ballerów w Ekstraklasie w ostatnich latach można policzyć na palcach jednej ręki. Dlatego trzeba chłonąć każdą chwilę magii, jaką Portugalczyk funduje nam na polskich boiskach. Podziwiajmy Josue póki (jeszcze) gra w Ekstraklasie.