Lepiej być chyba nie mogło. Każdy z naszych polskich reprezentantów w eliminacjach do europejskich pucharów stanął na wysokości zadania. Legia Warszawa wygrała, bo to był jedyny warunek, żeby awansować dalej. Lech, Raków oraz Jagiellonia mimo korzystnych wyników w pierwszych meczach dały radę wygrać – czasem mimo trudności. Żadna drużyna nie zlekceważyła rywala, a nasza liga dopisała sobie 1.000 punkt do tabeli UEFA. Zapraszamy na raport z pucharów.
Po przednim tygodniu apetyty były rozbudzone. Wszyscy w naszym kraju oczekiwali, że kluby zagrają na tyle dobrze, żeby zdobyć maksymalną ilość punktów. Oczywiście w wyniku rezultatów sprzed tygodnia potknięcie byłoby wybaczone, jednakże szkoda tracić jakiekolwiek punkty, jeśli liga w rankingu pnie się w górę. Polacy jak na razie mają największy procent punktowy. Z dziesięciu rozegranych meczów nasze drużyny wygrały aż dziewięć, a raz zremisowały. W następnej rundzie o punkty będzie trochę trudniej, ale cieszy, że polskie kluby przestały się potykać na meczach ze słabeuszami.
Niskie zwycięstwo małym nakładem sił
W daleką podróż do Islandii wybrał się Lech Poznań, lecz długi lot był chyba jedynym problemem poznaniaków w rewanżu z Breidablikiem. Wysoko, bo 7:1, wygrany pierwszy mecz praktycznie zapewniał awans. Tylko jakaś katastrofa połączona z armagedonem mogła spowodować, że Kolejorz nie awansowałby do kolejnej rundy. Dyskusje przedmeczowe sprowadzały się do tego, kogo Niels Frederiksen nie zabrał na wyjazdowe spotkanie oraz czy drużyna mimo braku ciśnienia na wygraną da radę zapunktować na trudnym terenie. Lech faktycznie nie narzucał tempa, nie grał na 100% swoich możliwości i można narzekać, że grał po prostu brzydko.
Bo jasno trzeba powiedzieć, że jeśli ktoś liczył na fajerwerki, to zmarnował 90 minut życia. Chociaż kto normalny obstawiał inny przebieg tego meczu. Duński szkoleniowiec dał odpocząć niektórym zawodnikom, choć wcale nie wyszedł drugim garniturem. Na szpicy wyszedł kapitan – Mikael Ishak – i to on strzelił jedynego gola w tym meczu, po czym w przerwie został zmieniony.
Zespół grał przeciętnie, indywidualnie też nie było najlepiej. Niels Frederiksen jednak po meczu postanowił pochwalić krytykowanego Bryana Fiabemę – Bryan wykonał dziś sporo „wcięć” za linię obrony. One były dla nas bardzo przydatne. Oczywiście, finalizacja musi być lepsza i to musi ulec poprawie, ale dzisiaj Bryan był naszym niezłym punktem. Na skrzydle zrobił wiele dobrego. W drugiej połowie jako napastnik prezentował się w inny sposób. Nie było łatwo nawiązać więź z innymi zawodnikami, aczkolwiek wykonywał dobrą pracę bez piłki i tego też oczekuję od piłkarzy na tej pozycji. Pozytywnie Duńczyk wypowiedział się także na temat Timothy’ego Oumy – W pierwszej połowie moim zdaniem zaprezentował się nieźle. Odbierał sporo piłek, wykonał wiele podań. Po przerwie spuścił z tonu, szczególnie pod kątem fizycznym, ale to naturalne, biorąc pod uwagę jego wiek. To normalna rzecz w przypadku młodych zawodników.
Lech przygotowuje się teraz do sobotniego meczu domowemu z Górnikiem Zabrze, a następnie w środę – także na Bułgarskiej – podejmie serbską Crvenę zvezdę.
Pozasportowy bałagan, na boisku spokój
Przed rewanżowym meczem Jagiellonii Białystok z FK Novi Pazar było dużo zamieszania. Było to oczywiście zamieszanie pozasportowe. Najpierw serbscy kibice poinformowali, że nie przyjadą do Białegostoku. W dzień meczowy natomiast delegacja bałkańskiego klubu miała zostać zaatakowana w stolicy województwa Podlaskiego. Spotkało się to z natychmiastową reakcją Jagi, która wystosowała oświadczenie – „Na ten moment nie potwierdzają tego zdarzenia żadne znane nam ustalenia”.
Odrzucając jednak sprawy, na które drużyna nie miała wpływu, to trzeba powiedzieć, że tym razem Adrian Siemieniec nie bawił się w sadzanie na ławce Afimico Pululu. I znów się nie pomylił. Jagiellonia od początku meczu atakowała, a białostocki snajper ustrzelił dublet. A była oczywiście szansa na więcej. Serbowie także potrafili stwarzać zagrożenie pod bramką Sławomira Abramowicz, ale gola – tak jak w pierwszym meczu – strzelili tylko jednego. Na koniec do bramki rywali trafił jeszcze Taras Romanczuk i Jagiellonia zameldowała się w kolejnej rundzie eliminacji. Tam czeka na nią duński Silkeborg IF.
W związku z tym meczem polski klub zdecydował się na przełożenie meczu z Motorem Lublin w następnej kolejce. Każdy z naszych piłkarzy jest obecnie w innym momencie przygotowania. Dla niektórych jest to czas, jakby byli w okresie sparingowym. Po każdym takim okresie przychodzą dołki formy. To natomiast tylko część piłkarzy. Inni z kolei adaptują się do wysiłku gry co trzy dni, z kolei jeszcze inna grupa nawarstwiła już sporo minut na boisku. Jest bardzo wiele aspektów, ale nie tylko to zadecydowało o przełożeniu meczu z Motorem – argumentował po meczu trener Siemieniec dodając, że chodzi przede wszystkim o względy logistyczne związane z dwoma meczami wyjazdowymi z rzędu. Szkoleniowiec Jagi mówił też, że dwumecz z Duńczykami do najłatwiejszych należeć nie będzie.
Kolejny raz trzeba było się martwić
Pragmatyczny – taki przymiotnik bardzo często pojawia się, gdy ktoś opisuje Raków Częstochowa. Zespół Marka Papszuna często nie wygląda dobrze na boisku, ale na koniec i tak osiąga sukces. W zeszły weekend potknął się na meczu z ligowym beniaminkiem – Wisłą Płock – prezentując się wyjątkowo fatalnie. Prognostyk przed meczem z MŠK Žilina nie był więc nazbyt optymistyczny, choć trzeba mieć na względzie dosyć rezerwowy skład Medalików.
Tak jak w pierwszym meczu, tak i w rewanżu, pierwsza połowa była zdecydowanie pod dyktando Słowaków. Początek nie był dla nas łatwy, ale spodziewaliśmy się takich ataków ze strony przeciwnika. Graliśmy zbyt nerwowo, straciliśmy bramkę i cieszę się, że zespół nie spanikował – mówił po meczu trener częstochowian. Raków stracił szybko gola, a trzeba przyznać, że mogło się skończyć i 0:3. Ale na przerwę zawodnicy schodzili przy remisie. Patryk Makuch zrehabilitował się za utratę piłki, która przerodziła się w bramkę dla rywali, wykorzystując błąd bramkarza i wyrównując.
W drugiej połowie lepszy już był Raków, a bramki Jonatana Brunesa oraz Lamine’a Diaby’ego-Fadigi ustaliły wynik meczu. Z minuty na minutę mecz był coraz bardziej wyrównany, a w drugiej połowie był już pod naszą kontrolą – podsumował Papszun na konferencji prasowej. Styl nie powalał, jednakże dwa pewne zwycięstwa załatwiły sprawę i dały awans. A zwycięzców się nie sądzi. Następnym rywalem Rakowa będzie izraelskie Maccabi Hajfa.
Legia była po prostu lepsza
Już w Ostrawie kontrolowaliśmy większość spotkania, a dziś byliśmy lepsi przez 90 procent meczu. Czasami tylko w naszej grze brakowało ostrożności – powiedział po meczu Edward Iordanescu. I trudno się z nim nie zgodzić. Legia podejmowała u siebie Banik Ostrava w rewanżu i miała bardzo proste zadanie – strzelić jedną bramkę więcej niż rywal.
Mecz ligowy z Koroną Kielce w niedzielę został przez warszawską ekipę wygrany, więc przygotowania do eliminacyjnego meczu przebiegły w spokojnej atmosferze. Wszyscy byli skupieni na założonym celu. Na mecz wybiegła najprawdopodobniej najmocniejsza jedenastka, jaką dysponuje rumuński trener. Nastawienie od samego początku było dobre – Legia ruszyła na rywala, jakby miała odrabiać dużą stratę. I w sumie odrabiała, bo straciła gola już po kwadransie. Mimo niekorzystnego wyniku Wojskowi dalej nacierali na bramkę Czechów, ale dwa gole Jeana’a-Pierre’a Nsame zostały anulowane przez VAR. Dopiero za trzecim razem – w 54. minucie – Kameruńczyk zrobił wszystko zgodnie z zasadami i wyrównał stan meczu. Później dzieła zniszczenia dopełnił Ryoya Morishita, a Banik w końcówce zmarnował karnego mogącego dać dogrywkę.
Kontrowersyjnym wcale nie powinno być stwierdzenie, że rewanż z Banikiem to najlepszy mecz Legii w tym sezonie. Pytany o to na konferencji był Iordanescu. Rumuński szkoleniowiec odpowiedział tak:
Mecz w Poznaniu o Superpuchar też był bardzo dobry w naszym wykonaniu. W Ostrawie graliśmy bardzo dobrze. Dzisiaj również. Chcę, żeby takich momentów było w naszym wykonaniu jak najwięcej i chcę, żebyśmy kontrolowali mecze, posiadali piłkę. Wtedy nie musimy biegać za nią, żeby ją odzyskać. Dziś byłem sfrustrowany, gdy prowadziliśmy 2:1 i straciliśmy piłkę, a oni ruszyli z kontratakiem i dostali rzut karny, który mógł doprowadzić do dogrywki. Przecież nasi rywale mieli w tym meczu tylko kilka momentów.