Po wysokiej porażce na Emirates Stadium (0:3) całe środowisko Realu Madryt – od piłkarzy, przez kibiców, po osoby zarządzające komunikacją medialną – uruchomiło protokół pod nazwą „Remontada”. Zawodnicy zwracali uwagę, że ten klub jest wyjątkowy i w ostatnich latach w Lidze Mistrzów potrafił wychodzić z beznadziejnych sytuacji. Media co chwilę informowały o tym jak zespół przygotowuje się do rewanżu z Arsenalem. Oficjalne konto klubowe w mediach społecznościowych przygotowało video, w którym proszą sztuczną inteligencję o przetłumaczenie na jak najwięcej języków hasła „90 minut na Bernabeu to bardzo dużo”. Real próbował zagrzać kibiców do dopingu i być może nastraszyć piłkarzy Arsenalu, ale na boisku remontada nie była nawet blisko przez ani jeden moment.
9️⃣0️⃣⏱️. pic.twitter.com/0rrZJ2zYaq
— Real Madrid C.F. (@realmadrid) April 16, 2025
Strach i zarazem pewność Arsenalu
Na samym początku spotkania można było odnieść wrażenie, że te sztuczki Realu Madryt rzeczywiście nagromadziły strach w szeregach Kanonierów. Arsenal w pierwszej połowie był zbyt nerwowy w posiadaniu piłki. W wielu podaniach czy przyjęciach było czuć wagę tego spotkania. Kanonierzy podeszli do tego spotkania zupełnie inaczej niż w pierwszym spotkaniu na Emirates Stadium. Oczywiście, mając korzystny wynik jest to zupełnie zrozumiałe, ale grając z tym samym przeciwnikiem z reguły trenerzy starają się wykorzystywać ich słabe punkty. Dużym mankamentem Realu jest organizacja gry bez piłki, zwłaszcza w przedniej formacji, w wysokim pressingu. W pierwszym starciu podopieczni Mikela Artety korzystali z bierności Viniciusa i Mbappe w grze bez piłki, natomiast na Santiago Bernabeu zdecydowali się unikać pressingu Królewskich. Próbowali utrzymać się przy futbolówce, ale dopiero na połowie rywala, po wygraniu walki o drugą piłkę, którą poprzedzało dalekie podanie.
Gdy Arsenal znajdował się przy piłce można było dostrzec w zespole lekki strach, ale gdy futbolówkę przejmował Real – goście emanowali pewnością siebie. Możemy się zastanawiać czy Arsenal realizował plan założony przez Mikela Artetę w fazie posiadania, natomiast Kanonierom wystarczyło skuteczne egzekwowanie taktyki w grze bez piłki, aby nie stracić kontroli nad tym meczem. Real Madryt atakował w taki sposób, jaki chciał Arsenal. Najczęściej grali po obwodzie, nie łamali drugiej linii przeciwników podaniem, a kierowali akcje w boczne sektory skąd próbowali dośrodkowań. W polu karnym królowali jednak Kanonierzy, a najczęściej William Saliba. Zespół Carlo Ancelottiego nie mając nominalnego napastnika nie tworzył dużego zagrożenia po dośrodkowaniach. Dokładnie połowa dorobku ich goli oczekiwanych (0,75 z 1,50) wzięła się z akcji bramkowej, w której Vinicius wykorzystał indywidualny błąd Saliby. A ten wziął się z fazy, w której Arsenal miał piłkę.
Rewanż rozegrany na chłodno
Mikel Arteta przed spotkaniem z pewnością najbardziej obawiał się, że jeden moment może być punktem zwrotnym całego dwumeczu. Hiszpański szkoleniowiec swego czasu wskazywał Anfield jako obiekt, który dodaje skrzydeł gospodarzom. – Jest taki wyraz, którego używamy w Hiszpanii podczas jazdy na rowerze, kiedy kolarz jedzie w górę i wygląda niesamowicie, a na jednym kilometrze opada z sił, odcina go. To słowo nazywamy „pajara”. Miałem to raz, na Anfield, że mecz się tam odbywał i nagle widziałem tylko latające czerwone koszulki, gra toczyła się wokół mnie, a ja nie mogłem zareagować. Wszyscy myśleli „co on robi?” Nie mogłem zareagować emocjonalnie i fizycznie, nie mogłem sobie poradzić, wszystko działo się za szybko. Takie uczucie miałem tylko raz w mojej karierze i było to na Anfield – mówił Mikel Arteta w dokumencie „All or nothing” przygotowanym przez platformę Amazon Prime Video.
Ahead of Arsenal’s MASSIVE trip to Liverpool Sunday, thinking about Mikel Arteta on “All or Nothing” talking about the Spanish cycling term “Pajara,” essentially hitting the wall. 🚴♂️
— Men in Blazers (@MenInBlazers) April 7, 2023
And how he only experienced it one time in his career: at Anfield. 😐pic.twitter.com/PpSXfyH9SW
O ile w Anglii najtrudniejszym terenem pod tym względem jest Anfield (o czym Arsenal za kadencji Artety zdążył się już przekonać), tak w Europie, w Lidze Mistrzów, jest jeszcze jeden trudniejszy boss do pokonania – Real Madryt na Santiago Bernabeu. Trener musiał więc uczulać swoich piłkarzy, aby nie dali trybunom żadnego pretekstu na podgrzanie atmosfery, ponieważ jeden moment mógł sprawić, że Mbappe i spółka wejdą w stan flow. Arsenal przyjechał jednak na Bernabeu i od pierwszego gwizdka sędziego wyjął wtyczkę z kontaktu. Ostudził temperaturę meczu. Nastawiając się na niską obronę, nie pozwalał rozpędzić się Realowi. Sprowadzając mecz do wielu pojedynków (na ziemii i w powietrzu), sprawił, że efektywny czas gry był niski ze względu na wiele fauli. Nawet bramka, którą sprezentował William Saliba nie nakręciła Realu Madryt.
Arsenal przez 90 minut umiejętnie zarządzał wynikiem i nie pozwolił, aby kontrola nad przebiegiem spotkania wymknęła im się z rąk. To był bardzo dojrzały występ na obiekcie, na którym wyjątkowo łatwo stracić chłodną głowę.
Arsenal potrafi dostosować się do przeciwnika
Na każde wspomnienie remontady Realu Madryt z ostatnich lat Arsenal mógł odpowiadać statystyką. Zespół Mikela Artety ostatni raz trzy gole (czyli tyle ile potrzebował Real, aby odrobić straty) stracił w grudniu 2023 roku. Od początku poprzedniego sezonu ani razu nie przegrał różnicą trzech lub więcej goli. Cztery bramki ostatni raz stracili w listopadzie 2021 roku. Arsenalowi po prostu bardzo trudno strzela się gole. Nawet jeśli kontuzjowany jest Gabriel Magalhaes – najważniejszy element układanki defensywnej w tym sezonie i jeden z najlepszych stoperów na świecie – to organizacja w grze bez piłki zespołu Artety jest na tak wysokim poziomie, że nie widać jego braku. Siła defensywy Kanonierów przewyższyła magię Królewskich w Lidze Mistrzów. Real Madryt promował ten mecz hasłem, że 90 minut na Santiago Bernabeu to bardzo dużo… ale do strzelenia trzech bramek przeciwko Kanonierom nie wystarczyłoby im prawdopodobnie kolejne 90 minut.