W ostatnich dniach co chwilę dochodziły do nas wieści o pobitych rekordach transferowych poszczególnych lig. Belgia, Norwegia, Dania. Rozgrywki ligowe w tych krajach mają nowych rekordzistów w kategorii środków wydanych na wzmocnienie. Jak na ich tle wyglądają topowe transfery Ekstraklasy? Sprawdźmy.
Polski rekord – blisko 2 miliony euro
POLSKA – 1.84 mln euro – Bartosz Slisz
Według serwisu transfermarkt, najdroższym piłkarzem sprowadzonym przez klub Ekstraklasy jest Bartosz Slisz. Legia Warszawa w sezonie 2019/20 miała za jego usługi zapłacić 1.84 miliona euro. Jeśli wierzyć statystykom portalu, w historii polskiej ligi przeprowadzono 7 transferów powyżej miliona euro. Trzy z nich zrobiła Legia, trzy Lech Poznań, a jeden Cracovia (Virgil Ghita). Co ciekawe, transfermarkt wskazuje, że kilka wzmocnień „Kolejorza” wiązało się z mniejszymi wydatkami, niż początkowo sugerowano. Generalnie – polskie kluby nie lubią wydawać i nawet jeśli w budżecie pojawi się zastrzyk gotówki, to nie wpływa na inwestycje. Wiele klubów potrafi sprzedać graczy za solidne pieniądze, jednocześnie unikając sporych wydatków. Za spore w polskich realiach wypada uznać te, zbliżające się do miliona euro, a tych w całej historii ligi było niezwykle mało.
Przedstawiciele słabszych lig… blisko
SŁOWENIA – 1.2 mln euro – Jank Mlakar
LITWA – 1 mln euro – Roman Bednar
BIAŁORUŚ – 1 mln euro – Mirko Ivanic
SŁOWACJA – 0.9 mln euro – Admir Vladavic
FINLANDIA – 0.5 mln euro – Alfredo Morelos
5 powyższych lig ma przyzwoite rekordy transferowe, ale finansowo znacznie odbiegają od Ekstraklasy. W przypadku Słowenii, Litwy, Białorusi i Słowacji, można być pod wrażeniem rekordów w okolicy miliona euro, ale faktem jest, że są one rzadkością. Warto jednak zauważyć, że granica maksymalnego wydatku jest coraz odważniej przesuwana. Jeszcze kilka lat temu kluby litewskie uważane były za nieporównywalne biedniejsze niż polskie. Dziś jesteśmy świadkami dwóch transferów wartości miliona euro.
Ekstraklasa wygląda niezwykle ubogo na tle innych lig
DANIA – 6 mln euro – Andreas Cornelius
CHORWACJA – 5 mln euro – Marko Rog
NORWEGIA – 4.5 mln euro – Patrick Berg
CZECHY – 3.75 mln euro – Nicolae Stanciu
IZRAEL – 3.5 mln euro – Vidar Orn Kjartansson
SERBIA – 3 mln euro – Osman Bukari
RUMUNIA – 3 mln euro – Florinel Coman
SZWECJA – 2.6 mln euro – Sead Haksabanovic
WĘGRY – 2.5 mln euro – Stjepan Loncar
CYPR – 2.5 mln euro – Cristian Manea
BUŁGARIA – 2.2 mln euro – Jonathan Cafu
KAZACHSTAN – 2 mln euro – Pieres Sotiriou
Z przykrością trzeba zauważyć fakt, że pod względem rekordów transferowych na głowę biją nas przedstawiciele lig rumuńskiej, węgierskiej czy norweskiej. 2 miliony euro nie są dziś kwotą z kosmosu, to wydatek na który bez problemu mogą pozwolić sobie na Węgrzech czy w Rumunii. Co ważne, nie są to jedynie pojedyncze próby.
Węgrzy i Duńczycy zdają sobie sprawę, że rozwój wymaga sporych nakładów finansowych, a nawet spory wydatek może okazać się niepowodzeniem. Rekordy transferowe padają coraz częściej, a wzmocnienia powyżej miliona euro stają się już normą. Warto jednak zauważyć, że „bogate” transfery Superligaen nakręcają również sprzedaż. W lidze duńskiej zainwestowano spore pieniądze w sprowadzanie młodych graczy? Od 2020 roku przeprowadzono 26 transferów o wartości przekraczającej milion euro? Okej, tylko w zeszłym sezonie udało się sprzedać z ligi pięciu piłkarzy kosztujących minimum 10 milionów euro. Tak oczywiste, a tak niezrozumiałe w Polsce.
Kluby Ekstraklasy boją się wpadek
Świetnym przykładem jest Lech Poznań, który niby ma spore zyski ze sprzedaży graczy, często deklaruje chęć sporych wydatków, a jednak za gigantyczny uważany jest transfer Sousy wart 1.2 mln euro czy Velde za 1.1 mln euro. Takie ruchy w lidze duńskiej są normalnością – część z nich okazuje się niewypałami, na części można sporo zyskać.
Dlaczego polskich klubów nie stać na takie wydatki? Stać. Tylko, że Pogoń Szczecin sprzedając Kacpra Kozłowskiego za 11 milionów euro nie szuka inwestycji wartej połowy tej kwoty. Brakuje odwagi, podjęcia ryzyka. Jasne, ono często kończy się źle i tego trzeba mieć świadomość. Problem w tym, że przedstawiciele wielu europejskich lig postanowili spróbować, a my? Póki co, głównie się temu przyglądamy.