To, co obecnie dzieje się w kwestii przyszłości Edwarda Iordănescu w Legii Warszawa, bardzo szybko przekroczyło granice zdrowego rozsądku. Rumuński szkoleniowiec w ciągu kilkunastu dni zanotował trzy porażki, ale jeszcze w niedzielę wydawał się być w nastroju bojowym. Tymczasem już w poniedziałek w mediach pojawiły się doniesienia o jego chęci odejścia z klubu. Źródła przekazują sprzeczne komunikaty, a medialna burza sprawia, że trudno zrozumieć, co właściwie dzieje się obecnie przy Łazienkowskiej.
Podczas konferencji prasowej po meczu z Górnikiem Zabrze, Iordănescu mówił z pewnością: „Moje doświadczenie daje mi pewność. Moja przeszłość daje mi pewność. Nie przyszedłem tutaj z trzeciej czy drugiej ligi. Przyszedłem z doświadczeniem. Byłem w klubach, z którymi zdobywałem trofea. Prowadziłem też kadrę narodową. Znam swoją pracę. Teraz nie czuję strachu. W futbolu są rzeczy, na które nie ma się wpływu. Moja przyszłość nie jest istotna – najważniejsza jest przyszłość klubu. Jestem zły, sfrustrowany, ale wiem, że to klub jest najważniejszy. Zależy mi na szczęściu naszych kibiców. Czujemy ich wsparcie. Przepraszam za to, co kibice zobaczyli w ostatnich tygodniach. Najważniejsze dla Legii są wyniki”.
Czy powyższe słowa były pożegnaniem Edwarda Iordănescu z Legią Warszawa?
Rumun zdawał się rozumieć trudną sytuację, w jakiej znalazła się jego drużyna, ale niewiele wskazywało na radykalne kroki. Tym bardziej że stołeczny klub ma przed sobą bardzo wymagające dni – w najbliższym czasie zmierzy się z takimi rywalami jak Szachtar Donieck, Lech Poznań, Pogoń Szczecin i Widzew Łódź. Sytuacja jest trudna, a może stać się jeszcze trudniejsza, bo każdy z tych przeciwników stanowi poważne wyzwanie.
W poniedziałek media obiegła informacja, że rumuński szkoleniowiec miał oddać się do dyspozycji władz klubu i chce odejść z Legii. Jako pierwszy poinformował o tym Piotr Koźmiński z goal.pl, a następnie potwierdził Piotr Kamieniecki z TVP Sport. Z kolei Fredi Bobić w programie Ekstraklasa po Godzinach na antenie Canal+ Sport odrzucił te doniesienia, nazywając je wręcz „kaczką dziennikarską”.
We wtorek trening Legii Warszawa nie odbył się (co ustalono już wcześniej). Paweł Gołaszewski na kanale Meczyki.pl poinformował, że piłkarze nie usłyszeli od swojego trenera niczego, co mogłoby sugerować jego odejście. Tymczasem Daniel Stanciu na łamach IAMSport.ro potwierdził, że Iordănescu faktycznie rozważa rezygnację, a szanse na to ocenia na typowe „50/50”. Rozmowy mają trwać, a napięty terminarz utrudnia podjęcie jednoznacznej decyzji.
O co tutaj chodzi?
Czy wszystkie źródła – polskie i rumuńskie – mijają się z prawdą, a trener wcale nie planuje odejścia? A może Legia próbuje zamaskować wewnętrzny kryzys? Co w takiej sytuacji mogą myśleć zawodnicy? Jak skupić się na treningach i przygotowaniach do wymagającego spotkania z Szachtarem, gdy wokół klubu trwa medialny chaos?
W tym wszystkim najbardziej brakuje jasnego stanowiska samego Edwarda Iordănescu, który mógłby jednoznacznie przeciąć spekulacje. Skoro jednak milczy, temat żyje własnym życiem – a media tylko dolewają oliwy do ognia. Wydawało się, że po odejściu Gonçalo Feio, znanego z żywiołowego charakteru, Legia postawiła na spokojniejszego szkoleniowca, który miał zrealizować jasno określone cele. Tymczasem nie minęło nawet pół roku, a przy Łazienkowskiej znów obserwujemy coś, co trudno nazwać inaczej niż cyrkiem.