Jagiellonia Białystok ma w tym sezonie niemałe szanse na obronę tytułu mistrza Polski. Podopieczni Adriana Siemieńca przed wyjazdem do Gdańska zajmowali 2. miejsce, z jednym punktem straty do prowadzącego w tabeli PKO BP Ekstraklasy Rakowa Częstochowa. Mimo gry na dwa fronty, ekipa z Podlasia nie przegrała jeszcze żadnego meczu ligowego od 7 lutego. To sprawiało, że Jagiellonia była zdecydowanym faworytem pojedynku z Lechią Gdańsk. Zespół z Trójmiasta jest na przeciwnym biegunie, jeśli chodzi o formę. Pomimo niezłego początku 2025 roku, podopieczni Johna Carvera przegrali 4 mecze z rzędu. Przed tym meczem znajdowali się na przedostatnim miejscu w tabeli, lecz mieli jeszcze szanse w wyścigu o utrzymanie. Na niekorzyść gdańszczan przemawiała również historia – po raz ostatni z Jagą u siebie wygrali w maju 2019 roku.
Mogło być lepiej… ale kuriozalny samobój był blisko!
Lepiej w ten mecz weszła zagrożona spadkiem Lechia. Już w 2. minucie Sławomir Abramowicz musiał interweniować, przy uderzeniu Maksyma Chłania. Ukrainiec był jednak zbyt czytelny dla bramkarza przyjezdnych. Żadna ze stron nie rzuciła się jednak od razu rywalowi do gardła. Białostoczanie to już w ogóle zaczęli ten mecz, delikatnie mówiąc, niemrawo. W pierwszym kwadransie tego spotkania nie stworzyli żadnego zagrożenia. Pod jego koniec starała się jednak przejąć kontrolę nad jego przebiegiem. Jaga coraz dłużej utrzymywała się przy piłce. Jednakże zupełnie nic z tego nie wynikało. A szkoda, bowiem można było spodziewać się więcej po tym pojedynku – obydwie ekipy potrzebują punktów i w lidze jeszcze o coś grają.
Goręcej zrobiło się w 24. minucie pod bramką Lechii. Piłka po mocnym strzale Jesusa Imaza odbiła się od jednego z obrońców, po czym wyskoczył do niej Bohdan Sarnawskij. W podstawówce by powiedzieli, że Ukrainiec ma dziurawe ręce, bowiem piłka mu się z nich wyślizgnęła. Przez tego kiksa o mało co nie wpadła do bramki, lecz w pogotowiu czekał Miłosz Kałahur. Obrońca Lechii chciał poprawić po koledze, lecz w złym tego słowa znaczeniu, gdyż o mało co nie wbił piłki do własnej bramki. Od gola samobójczego uratowała go poprzeczka. Najlepsza liga świata, proszę państwa!
Nadal nic…
Nudny był ten mecz. Przynajmniej w pierwszej połowie, z wyjątkiem tej komicznej akcji z udziałem Sarnawskiego i Kałahura. Lechia wyglądała na boisku nieco lepiej od rywali, a także o wiele częściej sprawdzali czujność bramkarza rywali. Znana z ofensywnej gry Jagiellonia Adriana Siemieńca była z przodu żywiołowa i porywcza jak staruszek na podwójnej dawce relanium. Posiadanie piłki w trakcie pierwszej połowy zmieniło się na korzyść białostoczan. Mimo to ofensywa Jagi była kompletnie bezproduktywna. Co prawda w 42. minucie blisko był Darko Czurlinow, lecz Macedończyk spudłował, jakby oddanie celnego strzału było dla Jagi wówczas barierą nie do przejścia. Na przerwę zeszli z zerem przy tej statystyce. Jeśli sędzia nie dolicza choćby minuty, to wiedz, że nie działo się na boisku zupełnie nic.
Na drugą połowę oba zespoły musiały się zmobilizować i wziąć do roboty. W końcu nikogo tutaj remis nie zadowalał. Zdobyty punkt nie pozwoliłby Jagiellonii wyprzedzić Rakowa, zaś Lechii – wyjść ze strefy spadkowej. Sytuacja na boisku po przerwie nie uległa jednak większym zmianom. Do 55. minuty nie padł ani jeden celny strzał, po obu stronach. Dużo piłkarskich szachów, mało prawdziwej gry. Takiej, którą kibice uwielbiają. Cierpliwość cierpliwością, lecz emocji zdecydowanie brakowało. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kibice na Polsat Plus Arenie mogli z czystym sumieniem pójść po giętą, bez obaw z tyłu głowy, że coś istotnego przegapią.
Lechia niespodziewanie wygrywa, Jagiellonia ma kłopoty
I w tym momencie ci, co poszli do toalety lub sklepiku, mogą żałować. W 65. minucie w końcu coś się na boisku stało. Rozegrany na krótko rzut rożny, piłkę przyjął Bujar Pllana. Kosowianin głęboko wrzucił ją w stronę Bohdana Wjunnyka, a Ukrainiec mocnym strzałem, od poprzeczki, wreszcie wyprowadził Lechię na prowadzenie. Bramkarz Jagiellonii nie miał tutaj zupełnie nic do powiedzenia.
Bohdan Viunnyk! ⚽ Fantastycznie rozegrany rzut rożny przez Lechię! 🔝 Gospodarze prowadzą z Jagiellonią!
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) March 29, 2025
📺 Transmisja meczu w CANAL+ SPORT 3 i w serwisie CANAL+: https://t.co/54KRMEjFrA pic.twitter.com/O055NBfe7C
Gdańszczanie zasługiwali na tego pierwszego gola bardziej od przyjezdnych z Podlasia. Stracona bramka rozbudziła mistrzów Polski i to oni po niej przejęli inicjatywę. Jednakże trzeba piłkarzom Lechii przyznać, że dobrze i mądrze bronili korzystnego wyniku. Spisywali się dobrze nie tylko z tyłu, ale i z przodu potrafili również szarpnąć. W 76. minucie zaatakował Camilo Mena i tylko świetna interwencja Abramowicza spowodowała utrzymanie jednobramkowej straty Jagi. W końcówce Jagiellonia jeszcze walczyła i zmusiła gdańszczan do rozpaczliwej obrony.
Może i nie był to mecz najwyższych lotów, lecz może mieć on niebagatelny wpływ na walkę zarówno o mistrzostwo, jak i o utrzymanie. Jagiellonia zrobiła przestrzeń Rakowowi i Lechowi na wyprzedzenie, pozwoliła rywalom zepchnąć ją na 3. miejsce. Lechia z kolei, przynajmniej na chwilę, opuściła strefę spadkową, zajmując obecnie 15. miejsce. Ekipa z Trójmiasta nie zagrała wybitnie, lecz zapracowała sobie na te 3 punkty. Tym samym, pierwszy raz od 6 lat pokonali zespół z Podlasia u siebie. To Jaga wystąpiła słabo na tle niżej notowanych rywali, spowodowana chaotyczną i jednocześnie bezproduktywną grą. Białostoczanie nie wypisują się z walki o mistrzostwo, ale mocno ją sobie utrudnili.