Kolejkę PKO BP Ekstraklasy po raz pierwszy w tym sezonie kończyliśmy w poniedziałek. Kibice na Arenie Katowice dostali dokładnie to, czego można było się spodziewać od rozgrywanego o 19.00 w pierwszy dzień tygodnia meczu. Gol po centrostrzale, niezbyt porywająca gra i …
Na Górnym Śląsku, jak w wielu innych regionach Polski, trochę popadało. Efektem było podmokłe boisko, na którym od samego początku meczu stała woda znacząco utrudniająca grę. W niektórych fragmentach placu były takie kałuże, że piłka po prostu się w nich zatrzymywała.
Zaryzykuję stwierdzenie, że to nie woda była jednak największym winowajcą słabego obrazu gry. Na boisku brakowało najzwyczajniej w świecie piłkarskiej jakości, choć fakt faktem – nie brakowało Polaków. Każda z drużyn w wyjściowej jedenastce miała po 10 zawodników z polskim paszportem, a odstępstwami od reguły byli Borja Galan w ekipie z Katowic, a także Roman Yakuba w drużynie z Lubina.
A jak już o regule mowa, to Marcel Reguła już po kwadransie otworzył nam wynik spotkania. Podanie do nikogo Alana Czerwińskiego trafiło pod nogi rywali, chwilę później Adam Radwański obsłużył wbiegającego młodzieżowca, a ten trafił do bramki GKS-u. Do tego momentu Zagłębie wyglądało lepiej (od GieKSy, bo ogólnie to nie było czym się zachwycać), lecz po zdobyciu gola to gospodarze zaczęli „grać”.
Na bramkę bronioną przez Dominika Hładuna uderzał parokrotnie Bartosz Nowak, ale za każdym razem efekt był taki sam. Próbował też Arkadiusz Jędrych, jednak i on nie zagroził bramce. Na boisku było dużo niedokładności, a sam mecz naprawdę nie porywał. Nawet do odpalenia w tle znalazłoby się tysiąc innych, ciekawszych rzeczy. Najbardziej interesujące były powtórki i obserwowanie, jak spod nóg piłkarzy wydostają się i rozbryzgują krople wody. A przed przerwą będąc w polu karnym, Reguła spróbował strzału przewrotką – jak w pamiętnym meczu ze Śląskiem Wrocław (3:0) – i trafił w dłoń Lukasa Klemenza. Pewniej niż Radwański wykonać się tego stałego fragmentu chyba nie dało. Zagłębie schodziło do szatni z dwubramkowym prowadzeniem.
GKS Katowiice wrócił do meczu za sprawą Nowaka
Nie było za bardzo, za co chwalić katowiczan w pierwszej części meczu. Gospodarze byli w poważnych tarapatach – na boisku nie szło im w żadnym aspekcie gry. Pochwalić można było upór Nowaka, który starał się ciągnąć ofensywę swojej drużyny. I można powiedzieć, że ten mecz po prostu zasługiwał na to, co wydarzyło się w 54. minucie. Klasyczny centrostrzał w wykonaniu właśnie 31-letniego pomocnika GKS-u wpadł do siatki gości i dał kontakt. Hładun nawet nie zareagował, choć piłka leciała dosyć długo.
Drużyna trenera Rafała Góraka złapała wiatru w żagle, a ten efekt spotęgowały na dodatek zmiany. Ożywienie wprowadził Marcel Wędrychowski, który był blisko zdobycia bramki lewą nogą po szybkim dryblingu i strzale pod poprzeczkę. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze i na Nowej Bukowej kibice znów mogli się cieszyć z gola. Bohaterem – Bartosz Nowak. Pomocnik zszedł na lewą nogę i wybrał samolubną opcję finalizowania akcji, która mu się opłaciła. Piłka po jego strzale wpadła idealnie przy słupku, a GKS zdołał wrócić do meczu. Lubinianie mogli szybko odpowiedzieć na stratę drugiej bramki, lecz główkę Yakuby z bliska obronił Kudła.
Poniedziałkowy paździerz jednak przyniósł aż 4 bramki i nieco się ożywił po przerwie. GKS Katowice i Zagłębie Lubin po dwóch ligowych kolejkach wciąż pozostają bez zwycięstwa, a przyszłość w obu przypadkach nie maluje się w kolorowych barwach.