Jak ocenić czas Jose Mourinho w Tottenhamie?

Żaden trener nie dzieli opinii publicznej tak, jak Jose Mourinho. W mediach społecznościowych już od dłuższego czasu futbol bywa czarno-biały. Albo ktoś jest świetny albo beznadziejny. Rzadko coś pomiędzy. A w przypadku byłego już trenera Tottenhamu tą zero-jedynkowość widać najlepiej. Jeszcze pół roku temu był chwalony pod niebiosa, a jego zespół miał iść po mistrzostwo Anglii. Dziś – po raz kolejny zresztą – jest gburem narzekającym na wszystko z przestarzałymi metodami treningowymi, któremu współczesny futbol dawno odjechał.

REKLAMA

„Same coach, different players”

Jako, że w ostatnich tygodniach, a nawet miesiącach portret Jose Mourinho przybrał ciemnych barw, dziś spróbuję wystąpić poniekąd jako jego adwokat. Przynajmniej w pierwszej części tekstu. Bo mimo, że całą kadencję Portugalczyka trzeba uznać raczej za nieudaną to znajdą się argumenty, dzięki którym można usprawiedliwić The Special One.

Główną przyczynę niepowodzenia misji na Tottenham Hotspur Stadium Jose Mourinho tak naprawdę powiedział przed kilkunastoma dniami na konferencji prasowej. Zapytany dlaczego Tottenham nie potrafi utrzymywać prowadzenia skoro w przeszłości jego zespoły słynęły z solidności w defensywie Mourinho odpowiedział: „Same coach, different players.” I o ile można się spierać, czy metody Portugalczyka dalej działają tak samo dobrze, jak wtedy, kiedy wygrywał Ligę Mistrzów z Porto, czy mistrzostwo Anglii z Chelsea (choć to pytanie bardziej należałoby zmienić na o ile działają gorzej) to argumentując, że ma innych piłkarzy Mourinho miał rację. Oczywiście, będąc trenerem nigdy takich słów publicznie wypowiedzieć nie powinien. Jednak, jeśli już tak się stało to warto zastanowić się, dlaczego Portugalczyk to zrobił.

Nie trzeba przeprowadzać wnikliwych analiz, aby stwierdzić, że w Tottenhamie Jose Mourinho miał do dyspozycji personalnie słabszych obrońców niż dwukrotnie w Chelsea, Interze, czy Manchesterze United. Od początku przyjścia do północnego Londynu nie wiedział, jak zestawić linię obrony i po półtora roku pracy dalej miotał się pomiędzy nazwiskami. Gdyby Portugalczyk dostał dwóch stoperów klasy europejskiej jestem przekonany, że Tottenham notowałby znacznie lepsze wyniki. Załóżmy, że Mourinho miałby Vertonghena i Alderweirelda w formie sprzed 2-3 sezonów. Gdzie byłby wówczas Tottenham? Tego nigdy się nie dowiemy, ale możemy oszacować. A tutaj z pomocą przychodzi nam następująca statystyka. Tottenham przez 41% czasu w całym sezonie wygrywał. To drugi wynik po Manchesterze City. Mając lepszą defensywę bardzo możliwe, że Koguty remisy, które rywale wyrywali w ostatnim kwadransie zamieniliby na wygrane. A wówczas dziś biliby w grze o wicemistrzostwo.

Przeciętność

Oczywiście to dość utopijna wizja, a zadaniem trenera jest również wyciąganie maksimum z tego, co ma. A Jose Mourinho niestety tego nie robił. Przez półtora roku pracy The Special One nie wyklarował podstawowej linii obrony. Żaden zawodnik z tej formacji nie mógł czuć zaufania szkoleniowca, ponieważ po jednym gorszym meczu szedł w odstawkę. A przecież zgranie jest jednym z podstawowych czynników dobrze działającej defensywy. Liczba straconych goli sugeruje, że Tottenham miał szóstą najlepszą defensywę w lidze w tym sezonie. We współczynniku xGC (oczekiwane gole stracone) jednak otwiera drugą dziesiątkę, co pokazuje, że Koguty dopuszczały do dużej liczby szans.

Oczekiwane gole mówią także, że jakość kreowanych szans Tottenhamu również oscylowała w granicach środka tabeli. W oczekiwanych punktach zespół Jose Mourinho plasuje się na dziesiątym miejscu. Wszystkie te liczby oznaczają, że Tottenham w tym sezonie jest po prostu przeciętny. A przynajmniej tak mówi jakość i liczba kreowanych sytuacji. To oczywiście wynika również ze stylu gry, który preferował Portugalczyk. Jego zespół przy prowadzeniu często oddawał piłkę i nastawiał się na kontry, co powodowało, że rywal miał przewagę, a Tottenham.

Brak rozwijania piłkarzy

Głównym pozytywem, jaki pozostawi po sobie Mourinho będzie współpraca Sona z Kanem. Już ponad miesiąc temu ustanowili oni nowy rekord pod względem zdobytych bramek, w których jeden asystował drugiemu w jednym sezonie Premier League. Choć obaj są znakomitymi piłkarzami to duża też w tym zasługa Jose Mourinho. Portugalczyk uczynił z Kane’a zarazem „9-tkę” i „10-tkę”, cofnął go głębiej i kazał mu więcej angażować się w budowanie akcji zespołu niż miało to miejsce w erze Mauricio Pochettino. Zyskał też na tym Son, który mógł wykorzystywać przestrzeń wykreowaną przez Kane’a i korzystać z jego podań za plecy obrońców.

Oprócz tego jednak żaden zawodnik nie może powiedzieć o sobie, że dzięki Mourinho jego kariera nabrała tempa. Raczej przeciwnie. The Special One konsekwentnie hamował rozwój poszczególnych zawodników. Steven Bergwijn najlepsze mecze rozegrał zaraz po transferze. Hojbjerg przez pierwsze kilkanaście kolejek mógł śmiało kandydować do transferu sezonu, ale ostatnio obniżył loty. Ndombele miał dłuższe przebłyski, Bale krótsze, ale ostatecznie obydwaj nie spełnili pokładanych w nich oczekiwań. Lo Celso też nigdy nie pokazał pełnego potencjału, który ma naprawdę duży. Rozsądny na papierze transfer Doherty’ego okazał się klapą. Dopiero niedawno Jose Mourinho znalazł przepis na odblokowanie Lucasa Moury, ale to i tak nie ocaliło jego posady.

Widać tu pewną zależność. Mourinho w krótkim czasie potrafił wyciągnąć jeszcze więcej z piłkarzy klasy światowej, ale cały czas nie miał pomysłu, jak wykorzystać atuty zawodników znajdujących się półkę niżej. Tym samym Portugalczyk udowodnił, że nie jest obecnie trenerem stworzonym do realizacji długofalowych projektów, a raczej takim, którego aura działa na piłkarzy tylko na początku współpracy i który może szybko poprawić grę zespołu, ale na dłuższą metę kooperacja z nim jest męcząca i nie zmierza w dobrą stronę. A Daniel Levy po zwolnieniu Mauricio Pochettino potrzebował tego pierwszego.

Obserwuj autora na Facebooku i Twitterze

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,602FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ