Jagiellonia Białystok w swoim pierwszym domowym meczu Ligi Konferencji podejmowała mistrza Mołdawii, Petrocub Hîncești. Białostoczanie są aktualnie w świetnej formie – nie przegrali oni bowiem żadnego meczu od 14 września. Ta seria bez porażki ma już 6 spotkań, a najefektowniej prezentuje się wyjazdowe zwycięstwo z FC Kopenhagą. Nic dziwnego zatem, że byli zdecydowanym faworytem w tym starciu. Petrocub, podobnie jak Jaga, sięgnął w zeszłym sezonie po pierwsze w historii mistrzostwo kraju, przełamując wieloletnią hegemonię Sheriffa Tyraspol. Zespół ze środkowej Mołdawii zajmuje obecnie 4. miejsce w tabeli mołdawskiej Super Ligi, a w debiucie w europejskich pucharach wysoko przegrał z cypryjskim Pafos 1:4.
Mołdawia – zmora polskiego futbolu…
Jagiellonia zanotowała mały falstart. Podopieczni Adriana Siemieńca mieli małe kłopoty z utrzymywaniem posiadania piłki na połowie przeciwnika. Nie rzucili się natychmiastowo rywalowi do gardła, zaczęli dość spokojnie. Z drugiej strony Petrocub nie pokazywał sobą nic imponującego. Dopiero w 9. minucie gospodarze oddali pierwszy strzał. Afimico Pululu próbował przelobować bramkarza, jednak Angolczyk nie trafił nawet w światło bramki. Pierwszy kwadrans tego meczu był rozczarowujący w wykonaniu białostoczan. W pewnym momencie oddali nawet piłkę i inicjatywę Mołdawianom, jakby oszczędzali siły na później. Może i to był jakiś pomysł na grę, ale szanujmy się – według rankingu ELO Petrocub to drużyna mniej więcej na poziomie Górnika Łęczna. Po około 20 minutach Jaga wreszcie przycisnęła przeciwnika, i przy Słonecznej coraz mocniej pachniało bramką.
Może i mistrzowie Polski rozkręcili się z przodu, ale na co to wszystko, skoro żadne zagrożenie nie szło z tym w parze. Utrzymywali się, choć nie bez trudów, na połowie przeciwnika. Jednakże bramkarz Petrocubu nie był jakkolwiek zmuszony do pracy między słupkami. W 26. minucie Jaga miała niezłą okazję. Taras Romanczuk w kluczowym momencie utrzymał piłkę. Potem przejął ją Pululu, zgrał do Darko Czurlinowa, a Macedończyk uderzył obok bramki. Czy tak powinien grać polski zespół przeciwko ekipie ze znacznie niżej notowanej ligi? Raczej nie. Jagiellonia zadomowiła się na połowie przeciwnika. Jedyną korzyścią dla piłkarzy z Podlasia był sam fakt ruchu na świeżym powietrzu.
A szkoda gadać…
W 39. minucie Jaga po raz kolejny stanęła przed szansą na objęcie prowadzenie. Jesús Imaz wraz z Pululu wyprowadzili dobrą, dwójkową akcję. Wykańczał ją Hiszpan i, jak na złość, po raz kolejny piłka minęła bramkę. Każdego rywala trzeba oczywiście szanować. Ale na Boga, jak można męczyć się z zespołem z 31. w rankingu UEFA ligi, tym bardziej mając w pamięci zwycięstwo z Kopenhagą? To były istne męczarnie dla białostoczan. Skuteczność? Leżała i kwiczała. A bez niej meczu nie da się wygrać. Pierwsza połowa była bardzo słaba w ich wykonaniu. Dominowali, mieli swoje okazje – to jest aż grzech, że żadna z nich nie została wykorzystana. Jaga miała ze trzy „setki” i mogła już przed przerwą spokojnie zamknąć ten mecz. Adrian Siemieniec z pewnością miał swoim podopiecznym dużo do powiedzenia w szatni…
O poziomie Petrocubu świadczył fakt, że bramkarz mołdawskiej ekipy już przed 50. minutą próbował ukraść nieco czasu. Nic w tym dziwnego – każdy punkt, czy to do tabeli LKE, czy do rankingu UEFA dla Mołdawian był na wagę złota. Podopieczni Andreia Martina robili wszystko, by ten punkt dowieźć do końca. W 50. minucie jeden z obrońców Petrocubu nieprzepisowo zatrzymał Imaza przed wyjściem na czystą pozycję, poprzez dotknięcie ręką. To mogła być nawet czerwona kartka, gdyby nie wcześniejszy spalony Hiszpana. W dowiezieniu remisu do końca Jaga przyjezdnym z Mołdawii również nie przeszkadzała. W grze mistrza Polski nie zmieniło się absolutnie nic. Nadal w ich grze przeważała cierpliwość, która na boisku bardziej wyglądała na apatię. Czasu było coraz mniej na wygranie tego meczu, czyli wykonanie obowiązku.
Pululu bohaterem Jagiellonii!
Skoro Petrocubowi nigdzie się nie śpieszyło, to była idealna okazja dla Jagi, by w końcu wyjść na prowadzenie. Co na to gospodarze? W 69. minucie w końcu udało im się przełamać. Sporo w tej bramce było jednak przypadku – obrona Petrocubu zachowała się fatalnie. Pululu, jak z Kopenhagą, strzałem piętą otworzył wynik tego spotkania. A Angolczyk nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Zaledwie 3 minuty później Miki Villar uruchomił 25-letniego napastnika, który natychmiastowo podwoił prowadzenie Jagiellonii.
Jagiellonia kontrolowała to spotkanie, zresztą tak było jeszcze i przed strzeleniem obu goli. Mistrzowie Mołdawii nie mieli żadnego pomysłu na to, jak odwrócić ich losy. W końcu na boisku wyglądało, jakby ich jedynym planem było rozpaczliwe utrzymywanie bezbramkowego remisu do końca. Do końca już nic szczególnego się nie wydarzyło i Jagiellonia ostatecznie wygrała ten mecz.
Zadanie zostało wykonane, jednak styl był, delikatnie mówiąc, niezadowalający. Przez niemal 70 minut starcie z mistrzem Mołdawii to była istna Golgota. Dużo naciskali w ofensywie, próbowali się przebić przez obronę Petrocubu, jednak skuteczność była wprost mizerna. Takie mecze jak te Jaga jest w stanie wygrywać znacznie wyżej, co w tym formacie Ligi Konferencji ma niebagatelne znaczenie. Ekipa z Podlasia oczywiście znacznie zwiększyła swoje szanse na grę w fazie play-off, jednak to, co sobą zaprezentowała, pozostawiła pewien niesmak.